Z pamiętnika masażysty. Z pamiętnika masażysty. Człowiek zawsze kicha dwa razy - Agnieszka Dydycz - ebook

Z pamiętnika masażysty. Z pamiętnika masażysty. Człowiek zawsze kicha dwa razy ebook

Agnieszka Dydycz

0,0

Opis

„Z pamiętnika masażysty – człowiek zawsze kicha dwa razy” to druga część przygód dr Marcina, zwanego masażystą lub panem Marcinkiem. Nasz ulubieniec wraca z długich wakacji, by ponownie zmierzyć się z rzeczywistością. A jest z czym! Jego eks zostaje ponownie mamą, przyjaciel – szwagrem, syn – starszym bratem i każdy potrzebuje wsparcia. Po pomoc do Marcina przychodzą nie tylko zbolali pacjenci, ale także przyjaciele: znany i nieco sfochowany pisarz, zdolny dentysta i ordynator kolekcjoner. Do tego pięcioletni syn Jerzyk zadaje tacie coraz trudniejsze pytania, a pacjenci coraz częściej zgłaszają się z diagnozą własną. Jedynie wrodzony optymizm i subiektywnie pozytywna ocena samego siebie pozwolą dr Marcinowi na ogarnięcie tego wszystkiego. I nadzieja, że na ratunek przybędzie mu kobieta na białym rowerze…

Przygody dr Marcina pomagają w oderwaniu się od otaczającej nas rzeczywistości i bawią jeszcze długo po skończonej lekturze. Bo czy wiedzieliście na przykład, że selfie skraca życie i gdzie można kupić szynkę z kruka? A nasz Marcin z każdej sytuacji wybrnie z wdziękiem i poczuciem humoru. Właśnie za to kobiety go kochają, a mężczyźni mu zazdroszczą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 412

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Agnieszka Dydycz

Z pamiętnika masażysty

Tom II. Człowiek zawsze kicha dwa razy

Warszawa 2021

Too much love will kill you...

Freddie Mercury & Queen

Oj tam, oj tam...I will survive

Recepta, czyli dr Marcin radzi

Przeczytać przed przeczytaniem

Przed przystąpieniem do przeczytania „Z pamiętnika masażysty – Człowiek zawsze kicha dwa razy” warto zapoznać się z treścią pierwszej części „Nic, co ludzkie, nie jest mi (już) obce” ponieważ zawiera ona ważne informacje.

Obowiązku czytania nie ma, ale można stracić wiele przyjemności.

Pamiętnik nie został przepisany określonej osobie, więc można i należy go polecać.

W razie jakichkolwiek wątpliwości oraz pytań należy zwrócić się do fizjoterapeuty, farmaceuty, terapeuty, lekarza lub do autora.

Jeśli wystąpią jakiekolwiek objawy pożądane, należy niezwłocznie powiadomić o tym autora, wszystkich bliskich i znajomych, jak również nieznajomych.

Substancją czynną Pamiętnika jest maksymalna dawka pozytywnej energii, inspiracji oraz śmiechu.

Przeciwskazań, powikłań ani reakcji alergicznych – nie stwierdzono.

Podczas e–czytania, należy pamiętać o prawidłowej postawie fizycznej oraz psychicznej.

Przepisem na wieczną młodość jest Twoja postawa. Ta w głowie i ta widziana z boku, czyli z profilu. Postawa to podstawa, a słaby profil nie pomaga ani w realu, ani na portalu.

Dobrej zabawy i powodzenia!

dr Marcin

Z pamiętnika masażysty. Człowiek zawsze kicha dwa razy.

Sobota trzy miesiące później, czyli komu w drogę, temu bilet

Podobno prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy...

Gdy trzy miesiące temu postanowiłem zrobić sobie urodzinowy prezent – niespodziankę, w postaci wspominkowej podróży do USA, nie przypuszczałem, że zajmie mi to trzy miesiące... Ale skoro tyle zajęło, pewnie tyle było mi potrzebne, aby stęsknić się za krajem. A zatem, good bye America – Polska na mnie czeka!

Moja ojczyzna musiała się za mną bardzo stęsknić, gdyż już na pokładzie samolotu powitała mnie z honorami. Na bogato i w pełnej opcji. Bez wstrząsów i turbulencji, za to ze stewardesami jak z kalendarza Pirelli, orzeszkami na gorąco, zimnym szampanem i świeżymi truskawkami. Były też czyste kocyki oraz świeżutkie poduszeczki, zupełnie nieużywane przez poprzednich pasażerów. Poczułem się jak w domu, a konkretnie jak w niebie...

No dobra, to wszystko nie było tylko dla mnie i niekoniecznie z mojego powodu. Tak się złożyło, że wraz ze mną do ojczyzny powracał także pan i władca linii lotniczych, który przy okazji wizytował swoje podniebne królestwo. Prezes rozdzielał uśmiechy i uściski dłoni, a stewardessy wycierały mu rączki i podsuwały do ust najsmaczniejsze kąski. Prześcigały się w swej czułej trosce o szefa, a ja tylko czekałem na pytanie:

– Czy leci z nami masażysta? Pana prezesa plecki bolą i trzeba mu wymasować...

Bo tak się składa, że ja właśnie jestem masażystą. A konkretnie magistrem fizjoterapii i doktorem rehabilitacji medycznej. Z podwójną specjalizacją oraz potrójnym dyplomem, w tym jednym amerykańskim. Zdążyłem się też przyzwyczaić do tego, że i tak wszyscy nazywają mnie masażystą. Lub panem Marcinkiem. Nie przeszkadza mi to, gdyż jestem mężczyzną dojrzałym emocjonalnie i spełnionym, który swoją wartość zna i nie potrzebuje do tego tytułów. Poza tym, dzisiaj tytuł jest, a jutro go nie ma, gdy tymczasem ja nadal jestem sobą.

Moja filozofia życia okazała się słuszna nawet na pokładzie samolotu, gdyż nawet prezesowi linii lotniczych nie pozwolono wejść do kabiny pilotów. Na ziemi mógł być panem i władcą, ale tu, w przestworzach, musiał niczym zwykły śmiertelnik, czekać grzecznie pod drzwiami kabiny pilotów aż on sami do niego wyjdą i uprzejmie pozwolą się przywitać. Szacunek dla kapitana! Ma u mnie masaż gratis!

Lądowanie odbyło się o czasie, gładziutkie, żeby prezesowi się przypadkiem szampan nie ulał. Podkołowano nas do rękawa, żeby deszczyk nie zmoczył mu nagiej łysej główki, a nawet rozwinięto czerwony dywan, żeby przeszedł suchą nogą. A może dywan już był wcześniej? Grunt, że pan prezes przeszedł, wsiadł do swojej prezesowskiej limuzyny i odjechał. A na pokładzie wszystko wróciło do normy. Zmęczone stewardesy zdjęły z twarzy szerokie amerykańskie uśmiechy oraz buty na francuskich obcasach i już bardzo po polsku zaczęły poganiać pozostałych pasażerów.

– Wychodzimy, dziękujemy za wspólny lot, do widzenia, miłego dnia, dziękujemy, widzenia, do, wychodzimy...

Ja też wysiadłem i grzecznie ustawiłem się w kolejce do odprawy paszportowej, a później po bagaż. Razem zajęło mi to ponad godzinę, czyli – jak szybko obliczyłem – jedną ósmą czasu przeznaczonego na pokonanie przez samolot dystansu New York – Warszawa. Ciekawe...

Na szczęście na taksówkę czekałem mniej niż minutę, bo w tej branży konkurencja jest większa niż wśród oficerów służby granicznej, co bezpośrednio przekłada się na jakość i tempo obsługi klienta.

– Pan z Njujorku? Czy może z Czikago? – zagaił mnie uprzejmie taksówkarz.

– Z Njujorku, ale nie tylko – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

– To pewnie dawno pana w kraju nie było – pokiwał głową mój kierowca. – A u nas, panie, zmiany, zmiany, zmiany. Takiej Ameryki jak u nas, to nawet za oceanem pan nie widziałeś!

Taksówkarza westchnął z dumą, a ja od razu poczułem się u siebie. I’m back! Cały i zdrowy, wypoczęty i otwarty na nowe wyzwania zawodowe. Osobiste także, bo w Ameryce również nie znalazłem kobiety swojego życia. Szukam więc nadal i jestem pewien, że Ona czeka na mnie w Polsce.

I wkrótce przyjedzie do mnie i po mnie na białym rowerze.

Niedziela, czyli wędlina domowa

Home sweet home, jak mawiają Angole.

Coś w tym powiedzeniu być musi, bo i mnie też zapach mojego własnego domu wydał się po powrocie... słodki. A konkretnie mdląco słodki. Jak się zaraz okazało, był to stojący zapach niewietrzonego przez blisko trzy miesiące lokalu. Co prawda, nieoceniona babcia Z., czyli przyszywana babcia Jerzyka, wpadała od czasu do czasu podlać moje trzy kaktusy oraz opróżnić skrzynkę na reklamy, dla zmyłki zwaną skrzynką na listy. Jednak nawet pomimo jej starań, wielotygodniową nieobecność głównego lokatora czuło się na odległość. Porzuciłem więc bagaże w progu i rzuciłem się do otwierania wszystkich otworów okiennych oraz drzwiowych. I lodówki. Ta na szczęście nie śmierdziała, bo nie miała czym. A to z kolei oznaczało wyprawę do pobliskiego sklepu na pierwsze od trzech miesięcy polskie zakupy za polskie złotówki. Zupełnie nie miałem na to ochoty, bo ja od zakupów wolę nawet wizytę u dentysty (który jest zresztą moim przyjacielem i prawie mężem mojej siostry).

Najpierw jednak postanowiłem zadzwonić do mojego syna. Jak ja się za nim stęskniłem! Mam nadzieję, że Jerzyk za mną też, szczególnie że trzy miesiące się w jego pięcioletnim życiu to całkiem długi dystans...

– Witaj, synku! Poznajesz, kto mówi? – zagaiłem dowcipnie.

– Tatuś! – ucieszył się autentycznie Jerzyk. – Skąd dzwonisz? Bo Feliks mówi, że z

Ameryki nie można dzwonić do Polski, bo jest za oceanem i kabel nie sięga.

– Dzwonię z naszego domu, z Warszawy, ale z Ameryki też można – zapewniłem syna. – Dzwoniłem przecież do ciebie z milion razy, pamiętasz?

– Pamiętam! Raz mnie obudziłeś w nocy i mama była zła, pamiętasz? – teraz to synek mi przypomniał. – Powiem jutro Feliksowi, że kłamie jak z kopyta! Dobrze, tatusiu?

– Dobrze, Jerzyku! Przyjadę dzisiaj po ciebie, cieszysz się?

Nie wiem, dlaczego nie poprawiłem Jerzyka, że kłamie się jak z nut. I po co zadałem mu pytanie, czy się cieszy, bo co zrobię, jeśli odpowie mi, że nie?! Na szczęście już po chwili usłyszałem przymilający się głosik mojego syna:

– A będę mógł nocować z tobą? Tak na długo? Proszę, proszę...

Jestem pewien, że Jerzyk wzmocnił swą prośbę oczami kota w butach – to było widać nawet przez telefon.

– Jasne, że możesz, Jerzyku! Powiedz mamie, że przyjadę po ciebie wieczorem, OK?

– OK, ale powiem dopiero, jak się mama obudzi. Bo mama teraz ciągle śpi. A jak nie śpi, to jest zła – zdemaskował moją eks nasz syn.

Moja eks, czyli Natalia jest obecnie w ciąży z nowym dzieckiem ze swoim nowym mężem. Albo na odwrót. Anyway, gdy za czasów naszego związku, to znaczy ponad pięć lat temu, była w ciąży z naszym synem i ze mną, także przez cały czas spała. Albo jadła...

– Do zobaczenia, synku! – zakończyłem rozmowę z Jerzykiem.

– See ya, daddy – odpowiedział mi pięknym akcentem nieodrodny synek tatusia.

W oczekiwaniu na wytęsknione spotkanie z moim pierworodnym, postanowiłem przygotować się oraz dom na jego przyjęcie. Czyli rusz dupę uzupełnić zapasy, daddy.

I już pierwszego dnia po powrocie doznałem kulturowego szoku poznawczego. Podobno to Ameryka jest krajem, gdzie wszystko jest możliwe, ale okazuje się, że tylko w Polsce można doświadczyć prawdziwie mocnych wrażeń. Ameryka musi się jeszcze sporo od nas nauczyć! Ale po kolei...

Uzbrojony w ekologiczną płócienną torbę oraz kartę kredytową, wybrałem się do pobliskiego sklepu. Nadal nieco otępiały różnicą czasu oraz podróżą metodycznie wrzucałem do koszyka niezbędne artykuły spożywcze i higieniczne. Od papieru toaletowego i zgrzewki wody po gorzką czekoladę oraz kakao i mleko dla Jerzyka. Już podchodziłem do kasy, gdy przypomniałem sobie, że przecież od trzech miesięcy marzę o prawdziwym polskim chlebie, posmarowanym polskim masłem. Z polską szynką. Wróciłem zatem po bochenek chleba oraz normalnie tłuste masło, jakiego też nie znają za oceanem. Po szynkę ustawiłem się w mini kolejce do specjalnego stoiska z ladą. Dało mi to czas na zastanowienie się i podjęcie decyzji.

– Dzień dobry – powiedziałem piękną polszczyzną, gdy już nadeszła moja kolej. – Czy jest szynka krucha?

– Jaka? – niedosłyszała pani ekspedientka za ladą.

– Była kiedyś u państwa taka pyszna szynka, nazywała się: krucha – wyjaśniłem pani grzecznie i nadal z nienaganną polską wymową.

Pani ekspedientka była chyba w sklepie nowa, gdyż pokręciła z powątpiewaniem głową, po czym odwróciła się do mnie tyłem i krzyknęła gromko ku zapleczu:

– Baśka! Pan pyta, czy sprzedajemy jeszcze szynkę z kruka?!

Czyż to nie jest dowód na to, że tyko w Polsce można spotkać taką różnorodność? Co z tego, że w Ameryce mają szynkę z bizona i popcorn z kukurydzy, ale tylko Polska ma szynkę z kruka! A ja po raz kolejny cieszę się, że wróciłem, bo pomijając kwestie żywieniowe, kobiety również są u nas o wiele ładniejsze...

O północy

Ze wszystkich przywiezionych przeze mnie prezentów, a było ich pół walizki, Jerzykowi najbardziej spodobała się dmuchana siekiera do wbijania w głowę (idealna zarówno na Halloween, jak i na bal karnawałowy w przedszkolu) oraz model Empire State Building z King Kongiem. Naprawdę piękna rzecz, ze wszystkimi detalami, w skali jeden do iluś tam tysięcy, a King Konga można było nawet przemieszczać w górę i w dół. Na boki również, ale pomarudzić mój synek też musiał:

– A takich z Godżillą nie było?

– Dlaczego akurat z Godżillą? – wykazałem się zainteresowaniem, pomimo raniącego mnie braku entuzjazmu Jerzyka i niedocenienia moich starań.

– Bo Godżilla jest większa i silniejsza od King Konga – odpowiedział konkretnie mój syn. – A słabi to jadło, silnym na sadło – dobił mnie.

Jesus Christ! Nie było mnie zaledwie trzy miesiące, a już zdążyli mi zepsuć dziecko! Skąd to powiedzonko z epoki kamienia łupanego? Mojej eks nie podejrzewam, ale już jej nowego męża – jak najbardziej.

– Kto tak powiedział, Jerzyku? – zapytałem niewinnie.

– W takim jednym filmie było. Wujek Hubert mi puścił na swoim komputerze – wysypał się mój syn.

A jednak! No to wujek Hubert ma u mnie prze...rąbane. Już ja z nim przeprowadzę rozmowę rodzicielską! Nie zdążyłem wymyślić, co jeszcze zrobię wujkowi Hubertowi, bo Jerzyk mnie rozmiękczył.

– Ale i tak cię kocham, tatusiu! Fajnie, że już wróciłeś – i ciszej dodał – bałem się, że mnie na zawsze zostawiłeś...

Mój synek, kochany! Nigdy, never ever! Z Marsa bym do niego wrócił!

Poniedziałek, czyli wietrzenie głowy

Moja pierwsza przejażdżka rowerowa po powrocie do kraju i moje kolejne zdziwienie.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.