Harry Dickson: Przygody Zagadkowego Człowieka. W sidłach hipnozy. Harry Dickson jest fikcyjnym detektywem, urodzonym w Ameryce, wykształconym w Londynie i nazywanym „The American Sherlock Holmes”. Pojawiał się w prawie 200 magazynach wydawanych w Niemczech, Holandii, Belgii i Francji. Przygody Harry'ego Dicksona i jego młodego asystenta Toma Willsa zachwyciły kilka pokoleń francuskich czytelników. Ponieważ zostały napisane przez mistrza horroru, są o wiele bardziej zorientowane na fantastykę niż prawdziwy kanon holmesowski. Najlepsze i najbardziej zapamiętane historie o Harrym Dicksonie to te, które stawiają Wielkiego Detektywa przeciwko niektórym superzłoczyńcom takim jak profesor Flax, szalony naukowiec znany jako Ludzki Potwór, a później jego córka, równie zabójcza Georgette Cuvelier, znana jako Pająk (z którą Dickson miał związek miłości i nienawiści); Euryale Ellis, piękna kobieta, która miała moc przemieniania swoich ofiar w kamień i która może być reinkarnacją legendarnej gorgony Meduzy; Gurrhu, żyjący bóg Azteków, który ukrył się w Świątyni Żelaza, podziemnej świątyni znajdującej się pod samym sercem Londynu, wypełnionej naukowo zaawansowanymi urządzeniami; ostatnie żyjące mumie babilońskie, które znalazły schronienie pod szkockim jeziorem; nikczemny, pijący krew seryjny morderca, nazwany Wampirem z Czerwonymi Oczami; tajemniczy mściciel w smokingu, znany jako Cric-Croc, Żywe Trupy; krwiożerczy hinduski bóg Hanuman itp. Sława Harry'ego Dicksona we Francji dorównuje sławie Sherlocka Holmesa i Arsène'a Lupina.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 50
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Harry Dickson:
Przygody Zagadkowego Człowieka
W sidłach hipnozy
przekład anonimowy
Armoryka
Sandomierz
Projekt okładki: Juliusz Susak
Tekst wg edycji z roku1939.
Zachowano oryginalną pisownię.
© Wydawnictwo Armoryka
Wydawnictwo Armoryka
ul. Krucza 16
27-600 Sandomierz
http://www.armoryka.pl/
ISBN 978-83-7639-318-6
W SIDŁACH HYPNOZY
– Mistrzu, dostałem spadek!
Słowa te, wypowiedziane w przedsionku giełdy diamentowej z lekka podniesionym głosem, wywołały na licznych brylanciarzach, obecnych w wielkiej hali giełdy, wrażenie przejmujące.
Mr. Johns, naprzykład, zbladł i zwrócił się do mr. Van Elsa:
– Aha, jest spadek, nie mówiłem?...
Mr. Brown zmarszczył brwi, nachmurzył się i rzekł do monsieur Duranda:
– Spadek, słyszał pan?... Nowy spadek... A był taki dobry bilans !...
Jeden przez drugiego, zacni członkowie giełdy diamentowej w Kapsztadzie – w stolicy diamentów – poczęli odmieniać wyraz „spadek”, poczęli powtarzać go we wszelkich tonacjach, pełni trwogi i lęku, tym bardziej, że młody człowiek powtórzył raz jeszcze, tym razem jeszcze głośniej:
– Mistrzu, dostałem spadek!
Tom Wills, który w ten sposób informował swego nauczyciela i szefa – słynnego detektywa Harry Dicksona, że oto zmarła jego jakaś daleka ciotka i pozostawiła mu kilkaset funtów i że o tym dowiedział się niedawno z listu z Londynu – musiał istotnie jeszcze raz powtórzyć to samo zdanie. Harry Dickson był bowiem bardzo zamyślony i zdawało się nie reagował wcale na to, co się dookoła niego działo.
Dickson usłyszał wreszcie i zrozumiał swego ucznia. Zorientował się jednocześnie jakie nieprzewidziane następstwa wywołały słowa młodego człowieka i rzekł doń napoły gniewnie, napoły żartobliwie:
– Przestaniesz krzyczeć? Nie słyszysz, że robisz panikę na giełdzie?...
Tom rozejrzał się wokół i począł nadsłuchiwać.
Istotnie – cała giełda mówiła o spadku. Byli nawet tacy, którzy poczęli głosić wieści o wielkim krachu, o olbrzymim załamaniu się jakiegoś towarzystwa eksploatacji pól diamentowych.
Tom aż podrapał się z zakłopotania za uchem.
W tym momencie do Harry Dicksona podszedł urzędnik giełdy.
– Mr. Allan Wyler, dyrektor Standard Bank pragnie z panem mówić. Możeby pan zechciał się pofatygować przed wejście na giełdę?
Dickson skinął głową na znak zgody. Wraz z Tomem ruszył potem ku wyjściu. Po drodze Dickson i Tom słyszeli narzekania panów giełdziarzy:
– W marcu stały diamenty Deebera po 29 funtów za karat... Dziś kurs wynosi 3 funty i 5 szylingów... Skandal!
– Standard Bank nie wytrzyma tej zniżki... Klapnie!
– Chciałbym widzieć minę Wylera...
Takie opinie dobiegały do uszu detektywa w drodze do wyjścia.
– Pan dyrektor Wyler?...
Człowiek o wyglądzie nawskroś dyrektorskim, ubrany więcej niż starannie, tęgi, postawny, w tej chwili nadąsany i nachmurzony stał w przedsionku. Nie mógł on być kim innym, jak dyrektorem banku – Wylerem.
– Skąd pan wie, że to ja jestem?
– Znam się trochę na ludziach, – odparł Dickson z uśmiechem.
– Jestem Wyler, istotnie. Jak godność pana?
– Nazywam się Harry Dickson. Jestem z zawodu...
– Detektywem?... Słynnym detektywem Londynu, o którym się tyle czyta?... Bardzo się cieszę... Ani przez chwilę nie przypuszczałem, że prosząc obu panów, będę miał przyjemność i zaszczyt rozmawiać z jednym z najsławniejszych ludzi, Imperium Brytyjskiego. A ten młody pan, jeśli wolno wiedzieć?...
– Mr. Tom Wills, mój pomocnik.
– Niemal równie sławny, jak jego mistrz...
Harry Dickson uważał za właściwe przejść do rzeczy:
– Czym możemy służyć panu, dyrektorze?
Dyrektor zamyślił się. Widać było, że zastanawia się nad tym, a przede wszystkim jak ma odpowiedzieć.
– Jest taka sprawa... – jąkał się. – że trudno mi przypuścić, aby panom zależało na szkodzeniu memu bankowi i kopalni, która do nas należy... Skąd pan zna rezultaty ostatniej kampanii?... Przecież kopalnia jest hen w głębi kraju, wydobycie diamentów to nasza ścisła tajemnica, a pan, a raczej mr. Wills – tak głośno meldował na giełdzie o spadku moich walorów...
Detektyw uśmiechnął się:
– Słowo wróblem wyleci, a powróci – wołem – powiada przysłowie. Tak się stało z owym „spadkiem”, o którym mówił mój pomocnik mr. Wills. Mr. Wills otrzymał spadek, spadek – po ciotce, i uradowany z tego faktu zakomunikował mi o tym akurat w przedsionku giełdy. Nie mógł donieść o tym wcześniej – bo przed chwilą, w przylegającym do giełdy gmachu poczty odebrał list, zawiadamiający go o tym spadku.
Mr. Wills powtarzał słowo spadek, jednocześnie zaś pan odebrał depeszę i spoglądał na jej tekst z twarzą mocno zasępioną. Ludzie poprostu skojarzyli stówo „spadek” z pańską miną i w ten sposób spadł istotnie kurs akcyj diamentów Deebera.
Dyrektor banku wysłuchał tych wyjaśnień żałośnie kiwając głową:
– Rozumiem wszystko, – rzekł, – ale to, co się stało już się nie odstanie. Akcie naszej kopalni spadły na łeb, na szyję i straciliśmy wielkie sumy...
Harry Dickson wyraził swe ubolewanie z powodu tego wydarzenia.
Dyrektor uznał sprawę za wyczerpaną. Panowie uścisnęli sobie dłonie i na tym ich rozmowa została zakończona.
Nie zakończyły się jednak troski i zmartwienia dyrektora Wylera.
Spadek bowiem nie ustał. W ciągu całego dnia, aż do zamknięcia giełdy o godzinie piątej popołudniu – spadek akcji kopalni Deebera trwał nieustannie. Żale, skargi, groźby nawet, które napłynęły osobiście i przez telefon do banku, a szczególnie do dyrektora – nie ustawały przez cały dzień.
Dyrektor postanowił poprostu zrejterować. Ucieknie z banku, zamknie swój gabinet wcześniej, a jutro może już się burza uspokoi...
Dyrektor porządkował właśnie swe papiery na biurku, gdy do drzwi jego gabinetu ktoś z lekka zapukał.
– Come in!
W progu stanął młody, dobrze zbudowany człowiek, stuprocentowy Anglik. Twarz nieco płaska, włosy ryżawo - blond, mały wąsik, szczere spojrzenie pełnych energii oczu i wesoły uśmiech na twarzy, czyniły zeń typowego przedstawiciela młodego pokolenia Brytyjczyków.
– Moje uszanowanie panu, mr. Wyler. Jestem!
Młodzieniec uśmiechnął się.
– Dzień dobry panu. Ale niech mi pan powie, czego się pan uśmiecha?
– Dlaczego nie miałbym się uśmiechać, mr. Wyler?
– Oczywista, jeżeli panu stan naszych interesów jest obojętny, to może się pan śmiać nawet do rozpuku wtedy, gdy ja tutaj jestem bliski rozpaczy.
– Co się stało?...
– To się stało, że drugiego takiego ciosu nie wytrzymamy! Rozumie pan?
– Właśnie, że nic ani nic, nie rozumiem, panie dyrektorze... Niechże pan mi wyjaśni co tu się stało?...
Młody człowiek był tak szczerze zdziwiony i zaniepokojony, że dyrektor nie wierzył własnym oczom i uszom.
– Pyta pan jeszcze co się stało?... Leżymy! Rozumie pan? Leżymy! Nasze akcje spadają na łeb! Już pan teraz wie?
– Na-sze akcje spa-da-ją?
– Naturalnie, że nasze! Czyje, u licha, miałyby spadać, jeśli nie nasze! Chyba, że kurs rano 29 a wieczorem 13 nie jest, zdaniem pana, spadkiem!
– Przecież mieliśmy doskonałą kampanię... Wydobycie w ostatnim okresie przewyższało rezultaty, osiągnięte w ciągu ostatnich lat... Przecież tutaj jest dokładne sprawozdanie...
Dyrektor zacisnął zęby i zaczerwienił się z gniewu.
– Ktoś z nas dostał pomieszania zmysłów. Dawaj pan papier. Zaraz zobaczymy, czy jest tak, jak pan mówi?
Wyler