Kochana Maryś! Listy z Afryki. Kochana Maryś! Listy z Afryki. Tom I. Libia - Egipt - Sudan - Kazimierz Nowak - ebook

Kochana Maryś! Listy z Afryki. Kochana Maryś! Listy z Afryki. Tom I. Libia - Egipt - Sudan ebook

Kazimierz Nowak

4,0

Opis

Książka zawiera komplet nigdy wcześniej niepublikowanych listów Kazimierza Nowaka do żony Marii napisanych w okresie od 4 listopada 1931 do 13 stycznia 1933 roku, a obejmujących jego podróż przez Libię, Egipt i Sudan.

Rowerowa wyprawa Kazimierza Nowaka przez Afrykę, którą podróżnik odbył w latach 1931-1936, została na nowo odkryta dla współczesnych dzięki książce Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd. Zebrane w niej i opracowane przez Łukasza Wierzbickiego reportaże podróżnika od kilkunastu lat fascynują wciąż nowych czytelników, a historia tej niezwykłej w skali świata podróży stała się inspiracją dla wielu inicjatyw upamiętniających postać przedwojennego reportera. Systematycznie, przez wszystkie pięć lat podróży, Nowak prowadził korespondencję ze swoją żoną – Marią. Choć zachowały się tylko listy Kazimierza, to jest to niemal kompletny ich zbiór, liczący 1242 listy. Ich zawartość stanowi nie tylko dobitne potwierdzenie heroizmu, którego wymagała wyprawa, ale daleko wykracza poza samą podróż, a nawet poza Afrykę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 804

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Oryginały listów do żony, a także inne dokumenty i fotografie zamieszczone w niniejszej książce pochodzą z archiwum Elżbiety Nowak-Gliszewskiej i Mariana Gliszewskiego.

Redakcja: Dominik Szmajda

Współpraca: Teresa Szmajda, Piotr Szmajda

Korekta: Wojciech Nowakowski

Projekt okładki, opracowanie materiału ilustracyjnego i skład:

Dominik Szmajda

Copyright © by DM Sorus Sp. z o.o.

Wydanie I, Poznań 2014

Dodruk styczeń 2015

Printed in Poland

ISBN 978-83-65419-38-5

DM Sorus Sp. z o.o.

ul. Poplińskich 12A

61-574 Poznań

tel. 61 653 01 43

[email protected]

www.sorus.pl

www.kazimierznowak.pl

Podziękowania

Dziękuję Teresie Szmajdzie – mojej mamie, która włożyła wiele serca w opiekę nad listami Kazimierza Nowaka do żony. Bez jej zaangażowania niniejsza publikacja nie byłaby możliwa.

Dziękuję także Łukaszowi Wierzbickiemu, który zapoznał nas wszystkich z K. Nowakiem i odkrył go dla świata na nowo.

Dziękuję także wszystkim, którzy pomogli mi w pracach nad tą książką, w szczególności Katarzynie Falkowskiej – mojej życiowej partnerce, a także Robbowi Maciągowi i Piotrowi Tomzie.

Przedmowa

Listopad 1931 roku – Kazimierz Nowak wyrusza w podróż przez Afrykę. Na rowerze, samotnie, bez pieniędzy, za to z niezwykłą determinacją, która pozwoli mu dokonać wyczynu bez precedensu. Przemierza na rowerze przestrzeń od leżącego na północy afrykańskiego kontynentu Trypolisu do położonego na jego południowym krańcu Kapsztadu. Następnie zawraca i inną drogą pokonuje znowu całą Afrykę, aby w listopadzie 1936 roku dotrzeć do Algieru.

Urodził się w 1897 roku w Stryju na Podkarpaciu. Brał udział w I wojnie światowej; został ciężko ranny w bitwie pod Kielcami. Po wojnie i demobilizacji osiadł w Poznaniu, gdzie pracował jako urzędnik w Poznańskim Banku Ubezpieczeń. Prawdopodobnie tam poznał swoją przyszłą żonę – Marię Gorcik. Biorą ślub w 1922 roku, wkrótce na świat przychodzą ich dzieci – Elżbieta i Romuald.

W wyniku ogólnokrajowego kryzysu Nowak w 1924 roku traci pracę. Zmuszony jest opuścić Poznań i wraz z rodziną przeprowadza się najpierw do wsi Wagowo, a następnie do Boruszyna. Aby utrzymać rodzinę staje się wędrownym fotografem. W poszukiwaniu klientów udaje się w coraz dalsze podróże, wyjeżdża także za granicę, a jego nieodłącznym środkiem transportu jest rower. Odbywa na nim dwie podróże po Europie. Podczas drugiej, w 1927 roku, ląduje po raz pierwszy w Afryce – we włoskiej Trypolitanii, a swoją podróż nazywa „naokoło świata”. Jednak z braku wystarczających środków dociera jedynie do Algieru i stamtąd wraca do Europy. Podczas tej wyprawy publikuje pierwsze reportaże, a po powrocie do kraju rozpoczyna przygotowania do kolejnej podróży na Czarny Ląd.

Kiedy 4 listopada 1931 roku żegna się z rodziną, nie wie jeszcze, że ponownie zobaczy żonę i dzieci dopiero po pięciu latach.

Niniejszy, pierwszy tom listów wydajemy niemal 80 lat od śmierci Kazimierza Nowaka. Historia jego pięcioletniej podróży przez Afrykę, mimo upływu czasu, wciąż działa na wyobraźnię kolejnych pokoleń Polaków.

Czytelnicy polskiej prasy lat trzydziestych XX wieku śledzili szlak jego afrykańskiej wyprawy niemal na bieżąco, bowiem relacje podróżnika publikowały największe tytuły prasowe. W trakcie jego podróży, czyli w latach 1931–1936, opublikowano kilkaset reportaży, z czego najwięcej ukazało się na łamach „Na Szerokim Świecie”, „Kuriera Poznańskiego”, „Ilustracji Polskiej”, „Przewodnika Katolickiego”, „Kuriera Warszawskiego” i „Światowida”.

Kazimierz Nowak marzył o napisaniu o tej podróży książki. Tego marzenia nie udało mu się jednak zrealizować. Nie zdążył – zmarł 13 października 1937 roku, czyli w niecały rok po powrocie do Polski. Po wojnie taką próbę podjęła jego córka – Elżbieta. Wspólnie z bratem Romualdem przygotowali maszynopis reportaży ojca, który jednak nie znalazł wydawcy. Ostatecznie w 1962 roku Elżbiecie udało się wydać album ze zdjęciami ojca, zatytułowany Przez Czarny Ląd, nakładem wydawnictwa Wiedza Powszechna.

Wiele, bo blisko 40 kolejnych lat minęło, zanim postać Kazimierza Nowaka została odkryta na nowo. A stało się to za sprawą Łukasza Wierzbickiego, który zebrał, opracował i ułożył w chronologiczną całość reportaże podróżnika publikowane we wspomnianych czasopismach. Tak powstało pierwsze, jeszcze niekompletne wydanie książki Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd. Listy z podróży afrykańskiej z lat 1931–1936, które ukazało się w roku 2000 w poznańskiej oficynie Sorus (słowo „listy” w tytule oznacza właśnie reportaże Nowaka, a nie listy do żony). Jednak nie od razu czytelnicy zauważyli tę pozycję. Przez 6 lat udało się sprzedać zaledwie 600 egzemplarzy tej książki i trzeba było kolejnych zdarzeń, które spowodowały zwiększenie zainteresowania wyczynem podróżnika.

Archiwa rodzinne

Rok 2006 okazał się przełomowy – zarówno w historii sukcesu książki Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd, jak i dotarcia do listów Kazimierza Nowaka do żony. Wcześniej Łukasz Wierzbicki – redaktor wspomnianej pozycji i tym samym odkrywca Nowaka dla współczesnych – bezskutecznie poszukiwał rodziny podróżnika. W 2006 roku książką żywo zainteresował się Ryszard Kapuściński. W listopadzie przyjechał do Poznania, aby na dworcu głównym PKP w Poznaniu odsłonić tablicę pamiątkową poświęconą Nowakowi, którą ufundował poznański podróżnik Maciej Pastwa. Relacje medialne z tego wydarzenia zaowocowały nawiązaniem z Wydawnictwem Sorus kontaktu przez dalszą rodzinę podróżnika – Gołębiowskich (ze strony Marii) i Kielarów (ze strony matki Kazimierza). Najpierw otrzymaliśmy telefon od zięcia pani Ireny Gołębiowskiej z Sułowa Wielkiego, bratanicy Marii, dla której Kazimierz Nowak był więc wujkiem. Niemal równocześnie napisał do nas z Kanady pan Wojciech Kielar, którego matka – pani Janina Kielar, mieszkała w Sanoku.

Irena Gołębiowska udostępniła nieznane nam wcześniej fotografie Nowaka oraz przekazała adres córki Kazimierza – Elżbiety Nowak-Gliszewskiej. Okazało się, że Elżbieta zmarła w 2001 roku. Ale żył jej mąż – 85-letni wówczas Marian Gliszewski. Co ciekawe, dowiedzieliśmy się, że oboje znali pierwsze wydanie Rowerem i pieszo…

W roku 1953 Maria przeprowadziła się z Poznania do mieszkającej w Gdańsku Elżbiety, gdzie w listopadzie 1955 roku, w wieku 61 lat, zmarła. Od tego czasu Gliszewscy przechowywali bogate archiwum ojca i teścia z setkami reportaży, fotografii, z licznymi dokumentami i właśnie z listami Nowaka do żony. Ale to właśnie Maria gromadziła w okresie afrykańskiej podróży Kazimierza nadsyłane przez niego materiały, a po jego śmierci w 1937 roku przechowała w mieszkaniu przy ul. Lodowej w Poznaniu przez okres wojny i po jej zakończeniu, aż do przeprowadzki do Gdańska.

Staraniem Łukasza Wierzbickiego, Macieja Pastwy i naszego wydawnictwa pan Marian Gliszewski najpierw udostępnił materiały do trzeciego, rozszerzonego i wreszcie kompletnego wydania książki Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd, które ukazało się w roku 2007, a po kilku latach przekazał całe archiwum Gliszewskich Wydawnictwu Sorus na potrzeby publikacji kolejnych książek o Kazimierzu Nowaku.

Trzecie wydanie Rowerem i pieszo… przygotował i opracował, podobnie jak poprzednie, Łukasz Wierzbicki. Wydanie to ostatecznie wyczerpuje historię podróży Nowaka zawartą w jego reportażach. Jednak wielki zbiór listów podróżnika do żony pozostawał wciąż nieodkryty dla szerszej publiczności.

Dzięki materiałom udostępnionym przez wymienione wyżej rodziny na przełomie lat 2010–2011 z inspiracji i przy udziale Teresy Szmajdy – współwłaścicielki Wydawnictwa Sorus – powstała pierwsza biograficzna książka o naszym bohaterze – Polska Kazimierza Nowaka. Przewodnik rowerzysty autorstwa Jacka Y. Łuczaka, która ukazała się na rynku latem 2011 roku. Wiele informacji (szczególnie biograficznych) zostało zaczerpniętych z listów Nowaka do żony. W tej właśnie książce po raz pierwszy opublikowaliśmy fragmenty wybranych listów. Poza tym bardzo pomocne okazały się materiały udostępnione przez rodzinę Romualda Nowaka – syna Kazimierza. Wśród tych pamiątek szczególne miejsce zajmuje pamiętnik podróżny, towarzyszący Nowakowi w jego wszystkich podróżach od 1925 roku oraz listy Kazimierza do syna.

W latach 2009–2011 listy do Marii posłużyły ponad setce podróżników, którzy brali udział w przedsięwzięciu „Sztafeta Afryka Nowaka”. Ten niecodzienny projekt polegał na powtórzeniu trasy Kazimierza Nowaka przez Afrykę w formie rowerowej sztafety, której uczestnicy zmieniali się co miesiąc, a pałeczkę stanowił specjalnie przygotowany egzemplarz Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd w formacie A5, wypełniony fragmentami tekstu i fotografiami, z wolnymi stronami do wpisów i stempli z odwiedzanych miejsc. Dzięki listom Nowaka do żony uczestnikom udało się wiernie odtworzyć znakomitą część tej trasy i dotrzeć do wielu ważnych miejsc i ludzi, a nawet do żyjących jeszcze osób pamiętających wizytę polskiego podróżnika.

Zdaniem tych, którzy mieli okazję zapoznać się z rękopisami, listy jawią się jako materiał niezwykle interesujący. Przez kilka ostatnich lat otrzymywaliśmy zapytania z różnych stron dotyczące ich publikacji bądź udostępnienia na potrzeby badań. Pomysł na ich wydanie w formie książki od razu wydał nam się oczywisty. Listy wymagały najpierw cyfrowego zarchiwizowania, a następnie przepisania. Jednak formuła ich wydania dojrzewała powoli, czego przyczyny omówimy szerzej w dalszej części niniejszej Przedmowy.

„Na Szerokim Świecie”

Dziwne to życzenie Mroza o listy prywatne nasze – wiesz? – napiszę raz list do Ciebie taki, że możesz go posłać nawet do Mroza! Napiszę może przed świętami jeszcze – „list z podróży do żony i dzieci” z opisem podróży i przeżyć, z fotogr. – niech i moja Maryśka wejdzie na widownię, jak we włoskiej gazecie było i jak w Belgji pisali o mojej madame i dziecinach! Może to i ciekawe będzie, ale wtedy napiszę osobno, że list ten przesłać możesz, dobrze?

[koło Nizi, Kongo Belgijskie, 1 marca 1933]

Jak widać, pomysł opublikowania listów Kazimierza Nowaka do Marii nie jest nowy. Co więcej, Stanisław Mróz – redaktor dwutygodnika „Na Szerokim Świecie”, który zamieścił najwięcej reportaży naszego bohatera – dopiął swego, bo publikacja w końcu doszła do skutku. W kilku numerach tego pisma z 1939 roku, już po śmierci K. Nowaka, wydrukowane zostały obszerne fragmenty listów z okresu od 2 stycznia do 20 czerwca 1932 roku, czyli z niemal całej podróży przez Libię. Trzeba jednak zaznaczyć, że owe fragmenty dotyczyły wyłącznie opisów samej podróży, a wszystkie inne treści zostały pominięte. Na rękopisach listów zauważyć można zaznaczone czerwoną kredką akapity, które znalazły się na szpaltach gazety. Najpewniej wyboru fragmentów do ówczesnej publikacji dokonała osobiście adresatka listów.

Trudno dziwić się Marii, że tak bezwzględnym okazała się cenzorem. Aspekt intymnego charakteru listów jest powodem dość oczywistym. Ale są też inne. Przez całą pięcioletnią korespondencję, niemal w każdym liście, wciąż powraca jeden i ten sam wątek – troski Kazimierza o byt najbliższych pozostawionych w Polsce i ciężar ich życia, któremu pomimo nadludzkich starań nie udaje mu się ulżyć, a przynajmniej nie od razu i nie w takim stopniu, w jakim by sobie tego życzył i pierwotnie zakładał.

Wyjeżdżając do Afryki K. Nowak liczył na to, że już pierwsze reportaże przyniosą szybki dochód jego rodzinie. Nie był nowicjuszem, miał za sobą publikacje prasowe z wcześniejszych wypraw. W roku poprzedzającym wyjazd do Afryki odbył podróż po Polsce, podczas której odwiedził szereg redakcji, które – jak później pisał – „przyrzekły mu pomoc”. Z tych przyrzeczeń, będąc już w Afryce, w gorzkich słowach rozliczał każdą z nich, dając wyraz swojemu rozczarowaniu i bezsilności właśnie w listach do Marii.

Mam znowu coś napisane do gazet, ale za co wysłać? W redakcjach tkwi i tak mojich kilkaset franków, które wydałem na porto, a listy leżą! Ot i Kurjer Pozn. drukuje moje listy z MURZUK na Saharze, a ja już na drugim prawie krańcu Afryki! I jak pisać, do kogo – ani chęci nie ma! Tyle zdjęć ciekawych, tyle manuskryptów tkwi – ja przymieram głodem, a oni drukują potem, płacą jak chcą, coraz mniej – straszne jednak jest życie! Sił coraz mniej i chęć czynu ulata.

[Mpala, Kongo Belgijskie, 24 lipca 1933]

Te treści naturalnie również nie nadawały się do publikacji w „Na Szerokim Świecie”.

Listy zawierają wiele innych wątków, których Maria, a może i sam redaktor Mróz, nie zdecydowaliby się upublicznić – wrócimy do nich niebawem.

Statystycznie

Ile ich jest? Odpowiedź nie jest prosta ani oczywista. Liczyć można różnie. Nowak numerował je wszystkie, wystarczyłoby więc odczytać numer ostatniego i dowiemy się, że było ich 218. Archiwum nie jest jednak kompletne: brakuje czterech numerów; posiadamy więc 214 listów. Jednak to także nie jest precyzyjna odpowiedź. Owa numeracja dotyczyła bowiem kolejnych numerów przesyłek z listami, a nie pojedynczych listów z nagłówkiem i datą. Pisał więc list za listem, datując każdy z osobna, a gdy trafiał na pocztę, wkładał je wszystkie w kopertę, opatrując uprzednio kolejnym numerem korespondencji, i taką przesyłkę nazywał właśnie „listem”. Korespondencję wysyłał, w zależności od okoliczności, średnio co osiem dni, a w praktyce przerwy w jej nadawaniu nie trwały dłużej niż dwa do trzech tygodni. Wyjątkowo zdarzała się dłuższa przerwa – około miesiąca. Tak było na przykład podczas etapu Gadames – Ghat przez Pustynię Libijską na początku 1932 roku. Ów list rozpoczynała data 2 stycznia, a wysłany został 3 lutego – przy pierwszej nadarzającej się okazji, czyli po tysiącu kilometrach przebytej drogi i trzydziestu dwóch dniach wędrówki przez bezludną pustynię. W kopercie znajdowało się łącznie czterdzieści osobno datowanych listów napisanych na trzydziestu dziewięciu stronach, na cieniutkich, bibułkowych kartkach, dostosowanych do wymogów przesyłek lotniczych. Kartki złożone na pół włożone były jedna w  drugą, tworząc swego rodzaju zeszyt opatrzony numerem „17”.

Przez pięć lat Kazimierz Nowak zapisał 2550 stron, a raczej tyle się zachowało, bo, jak wyżej wspomniałem, brakuje w archiwum czterech listów: nr 9, 23, 24 i 51. O losie pierwszego z nich nie wiemy nic, poza tym, że został wysłany najprawdopodobniej jeszcze z Trypolisu. Dwa kolejne (23 i 24) były napisane w okresie 13–22 kwietnia 1932 roku, czyli podczas podróży przez libijską Cyrenajkę. Zgodnie z przypuszczeniami samego autora zapewne nie przeszły przez cenzurę wojskową ze względu na prowadzone tam wówczas działania wojenne. Z kolei list nr 51 dotyczy okresu między 23 października a 1 listopada 1932 roku, czyli etapu sudańskiej podróży Nowaka pociągiem z Atbary do Chartumu i pierwszych dni pobytu w stolicy tego kraju.

Ile w takim razie jest pojedynczych listów? Przyjmując, że każdy ma oddzielną datę i nagłówek, to jest ich 1242. Kazimierz pisał więc do Marii średnio nieco rzadziej niż codziennie i nieco częściej niż co drugi dzień.

A co z listami Marii? Nowak często odwołuje się do listów żony, podając ich numery. Stąd wiemy, że było ich równie dużo. Wiemy także, że Kazimierz raz na jakiś czas odsyłał Marii paczkę z jej listami, aby ich przypadkiem nie stracić gdzieś w podróży. Niestety, w domu Elżbiety nie zachował się ani jeden i nie znamy ich losu.

Opowieści z listów

Listy Nowaka są bogate w rozmaite wątki i tematy, które z większym bądź mniejszym nasileniem pojawiają się w listach przez wszystkie pięć lat podróży. Spróbujmy choć pokrótce zwrócić uwagę na niektóre.

Rodzina

Postać naszego bohatera nie w każdym wzbudza taki sam entuzjazm. Jego krytycy najczęściej podkreślają fakt, że oto mąż i ojciec pozostawił swoją rodzinę na całe pięć lat bez opieki i trudno taką postawę pochwalać. Mówiąc dosadniej, Nowak zachował się jak egoista! Wyjechał spełniać marzenia, swoje marzenia – kosztem rodziny, która przecież go potrzebowała.

Czy rzeczywiście Nowak był egoistą? Jakie pobudki nim kierowały, że zdecydował się na tak długą rozłąkę?

Zapewne lektura listów nie rozstrzygnie jednoznacznie tej kwestii, a opinie czytelników na ten temat pozostaną mniej lub bardziej rozbieżne. Jednak dzięki tej lekturze dowiemy się, co sam Nowak ma do powiedzenia na ten temat. A pisze o tym całkiem dużo i często:

Pozostaje mi zatem uciec z Konga, ale jak, którędy? Do Polski podróż stąd tysiące złotych kosztuje, rowerem sił nie mam do Was powrócić, a zresztą po co? Czy po to, by znowu po wsiach włóczyć się za pracą, której nie tak lekko znaleźć? O Maryś, uwierz! – bardzo już tęskno i strasznie tak samotnie się tułać, ale nie mam po co wracać do kraju, czeka mię tam jeszcze większa nędza jak ta podróżnicza!

[Albertville, Kongo Belgijskie, 14 lipca 1933]

Z treści listów uważny czytelnik może też nieco wywnioskować, co sama Maria o tym sądziła – na ile rozumiała męża i wspierała go w jego przedsięwzięciu, a na ile cierpiała i godziła się z brakiem wyboru.

Wiele myśli i trosk Marii odbija się jak w lustrze w listach jej męża. Dowiadujemy się m.in., jak ciężkie mogło być życie żony nieobecnego męża-podróżnika w takim środowisku jak wieś, gdzieś na skraju Puszczy Noteckiej, w latach trzydziestych XX wieku. Przekonamy się, jak trudno było liczyć na wyrozumiałość nawet przedstawicieli lokalnej elity (np. wielokrotnie wymieniany w listach proboszcz Jerzycki z Boruszyna), a co dopiero sąsiadów i innych spotykanych przez nią ludzi.

Bardzo ciekawym wątkiem są wskazówki Kazimierza dotyczące wychowania dzieci. Nowak doradzał żonie m.in. w takich sprawach, jak wybór szkoły czy podsuwanie dzieciom właściwych lektur. Pisał też osobne listy zarówno do córki (Elżbiety), jak i do syna (zachowały się tylko te do Romualda) i niecierpliwie wyczekiwał odpowiedzi, a gdy te nie nadchodziły, po prostu ponaglał. Prosił także Marię, aby motywowała dzieci do pisania:

Wiesz, co przed chwilą robiłem? Pisałem do naszych dzieci. Te dwa małe świstki papieru taką mi prawdziwą przyjemność zrobiły, że ani uwierzysz może! Czy im pomagasz w redakcji listu? Nie rób tego! Ja nie znam mych dzieci prawie, niech choć w ten sposób zbliżę się do nich, niech choć częściowo poznam ich myśli, z których dowiem się dużo. Niech piszą samodzielnie – bez przepisywania na czysto – niech pytają o to, co ich ciekawi, niech mi opisują swe życie, wszystko niech piszą co myślą, co im serduszko czy rozum podyktuje. A także niech sami czytają najpierw me gryzmoły. To dobrze, gdy się nauczą czytać pisane przez kogoś! A potem przeczytaj im, aby zrozumieli, omów list, objaśnij jeszcze, choć ja staram się pisać tak, aby zrozumieli.

[Usumbura, Urundi,16 czerwca 1933]

Angażował się w podejmowanie przez Marię tak strategicznych decyzji, jak przeprowadzka do Poznania, ale również w zwyczajne, codzienne sprawy:

Ty piszesz, że zimno w nogi! Jest koc, ten duży, ciepły, chcesz w końcu pisać w dzień, trudno, rozumię! Owiń się kocem od głowy do stóp, a jeszcze chłodno, to hyc do łóżka, a szanuj zdrowie!

[Murzuk, Libia, 29 lutego 1932]

Do listów dołączał często upominki dla najbliższych i dowody pamięci. Od czasu do czasu przyklejał do swoich listów kwiaty, ale zdarzały się i dużo „cięższe” przesyłki, jak choćby skrzynia z kamiennymi różami pustyni. Znaleźć można nawet taką osobliwość, jak dwa siwe włosy wyrwane z brody Nowaka, prawdopodobnie w rewanżu za otrzymany od Marii pukiel jej włosów.

Czytelnik listów natrafi na wiele płomiennych opisów uczuć, jakie Kazimierz żywił do swej małżonki, nieodłącznie przepełnionych tęsknotą i żalem, choćby dlatego, że nie może dzielić z Marią żadnej z wielu szczególnych chwil, których doświadcza. Ale podróżnik nie ograniczał się w swych miłosnych wyznaniach li tylko do sfery duchowej. Nie sposób pominąć tych najbardziej intymnych zwierzeń i pragnień, którymi od czasu do czasu mąż dzieli się ze swoją żoną. Jakkolwiek ich obecność jest czymś naturalnym, to jednak tu szczególnie budzi się wątpliwość, czy ktokolwiek poza Marią powinien je czytać.

Tropem przygód

Relacje z najbliższymi, choć dotyczą niemal wszystkich listów, oczywiście nie wyczerpują ich treści. Tropiciele wątków wyprawowych mają szansę na odnalezienie w listach ogromnej ilości informacji. W reportażach Nowak chętnie i barwnie opisuje swoje przygody; dowiadujemy się z nich, jak wychodził z rozmaitych opresji, np. podczas pustynnych burz na Saharze, broniąc się przed wciągającym go bagnem w okolicach jeziora Mweru w południowym Kongu czy na rzece Kasai – ratując się z wywrotki na katarakcie, czy wreszcie cudem wymykając się z paszczy lwa (dosłownie) w południowym Sudanie. Tych przygód było oczywiście więcej, a opisy niektórych wydają się wręcz nieprawdopodobne. Lektura listów może więc okazać się ciekawym narzędziem do weryfikacji różnych faktów, nie tylko w odniesieniu do tych najbardziej nieprawdopodobnych przygód, ale także do przebiegu całej wyprawy. Pamiętajmy, że pisząc do prasy, Nowak zmuszony był do wybierania tylko niektórych wątków swojej podróży; eksponował to, co uznał za najbardziej atrakcyjne dla czytelników, więc siłą rzeczy pewne wydarzenia zostały przez niego pominięte. Z drugiej strony, niektórych opisów przygód w listach zabraknie, bo podróżnikowi nawet żonę zdarza się odsyłać do artykułów, aby nie tracić czasu na opisywanie tych samych przeżyć dwa razy. Niemniej jednak wyszukiwanie i porównywanie opisów różnych historii z reportaży z tymi w listach może być niezwykle interesujące.

Sprzęt

Nieodłącznym atrybutem Nowaka i zarazem symbolem jego podróży przez Afrykę jest rower. Większość trasy podróżnik przejechał bowiem na rowerze i temat ten jest w listach mocno obecny.

Ot, tyle jeszcze napisać mogę, że kierownice roweru lśnią w jasnym, ale zimnym promieniu słońca, a on dumnie stoji, przecież dotychczas żaden jeszcze rower w tych stronach nie był, koła toczą ścieżkami od wieków wydeptanemi przez wielbłądy, a oto na ścieżkach tych widnieje po raz pierwszy ślad roweru…

[Na pustyni, Libia, 2 stycznia 1932]

Pasjonaci rowerów dowiedzą się o różnych detalach technicznych, a także organizacyjnych, np. z jakimi usterkami się borykał, jak radził sobie ze zdobywaniem nowych części, jakie dystanse udawało mu się pokonywać itd.

Poza rowerem podróżnik korzystał z wielu innych sprzętów. Niewątpliwie kluczowym do dokumentowania odwiedzonych miejsc i przeżyć był aparat fotograficzny, a od pewnego momentu dwa aparaty. Miłośników fotografii zapewne zaciekawi, jakim dokładnie sprzętem się posługiwał, jakich materiałów – papierów, klisz i chemikaliów – używał, jak je zdobywał, w jakich warunkach wywoływał negatywy i jak robił odbitki.

Oddzielnym tematem jest broń, której używał od pewnego czasu, i wszystkie związane z tym szczegóły. Wreszcie zaopatrzenie w prowiant, wodę czy transport bagażu. To wszystko wiązało się z koniecznymi wydatkami, a te, jak wiemy, Nowak musiał ograniczać, bo po prostu nie dysponował odpowiednią do potrzeb gotówką. Zwłaszcza w pierwszych dwóch latach podróży pieniędzy nie miał prawie wcale. Honoraria za reportaże służyły utrzymaniu rodziny, więc na bieżące potrzeby Nowak musiał zdobywać środki w inny sposób. Jak więc sobie z tym radził, jak kształtował się jego budżet przez te wszystkie lata, jak i skąd uzyskiwał pomoc – na wszystkie te pytania listy odpowiedzą nader szczegółowo.

Plany

Interesujące będzie także przyjrzenie się, jak ewoluowały plany podróżnicze naszego bohatera. Na pozór oczywiste wydaje się, że Nowak wyruszył w podróż, mając za cel przebycie Afryki z północy na południe i z powrotem. Nic bardziej mylnego! Jego plany zmieniały się na bieżąco pod wpływem rozmaitych okoliczności, i to nie tylko w odniesieniu do poszczególnych krajów Afryki, ale nawet kontynentów:

Chwilowo tylko chcę wiedzieć, jaki szlak jest najlepszy do przebycia, studiuję. Potem z Cufra zamierzam przebić się przez część Egiptu i Sudanu, następnie Eritreja – również kolonja włoska nad Morzem Czerwonem, Eritreja otworzy mi bramy na dalszą drogę, czy to Congo Belg., czy choćby Ameryka Południowa, jedno i drugie korzystne dla mnie, zwłaszcza Congo! Ale teraz żeby choć jakoś dotrzeć do Nilu, i to moja troska największa, od niej zależy dalszy bieg.

[Murzuk, Libia, 2 marca 1932]

Talent pisarski

Ale Kazimierz Nowak to nie tylko wyczyn przebycia Afryki na rowerze. Wielu jego czytelników najbardziej pociąga coś innego – piękno języka, uroda stylu. Aż trudno uwierzyć, że autor nie miał formalnego, pełnego średniego wykształcenia, zakończonego maturą, że był w dużym stopniu samoukiem. Pamiętajmy jednak, że jego teksty, zanim znalazły się na szpaltach gazet, przechodziły najpierw przez redakcje. Czy to znaczy, że je przeredagowywano? Zmieniano? Nowak w listach wielokrotnie złościł się na ingerencje w jego teksty, przy czym zastrzeżenia dotyczyły przede wszystkim okrajania rękopisów. To oczywiście skutkowało uszczupleniem honorariów, ale także zmianą konstrukcji całych artykułów. O zmianach stylistycznych Nowak nie wspomina.

Ot – i z tą prasą, już naprawdę chęć odchodzi. Na szer. św. [Na Szerokim Świecie] zjadł kilkadziesiąt stron mej korespondencji, Kurjer Warszawski umieścił ostatnią – pomijając poprzednie, artykuły w Przewodniku [Katolickim] okrojone niemożliwie – a piszą, żebym pisał; ot i ten Mróz: pisać dużo, a kilkadziesiąt stron ciekawych zaprawdę wieści połknął – idzie im o sensację za psie grosze, za tyle pieniędzy, że ani pokrywa koszta mego życia przez dni kilka w miesiącu. Skąd mam brać chęć do pracy i jak pisać dobrze – ładnie i ciekawie, jeżeli ani pewności nie mam, czy list dany zwróci koszta przesyłki?

[Kasenga, Kongo Belgijskie, 14 września 1933]

Jakie miał więc pióro nasz bohater? Naturalnie, listy okażą się pomocne w znalezieniu odpowiedzi na to pytanie. Co prawda inaczej pisze się listy prywatne, a inaczej artykuły do gazet, jednak miłośnicy Nowakowego języka literackiego również nie doznają zawodu.

A co sam Nowak myślał o swoim piórze?

„Tygodnik Ilustrowany”, który mi przesłałaś, nie nadaje się na korespondencje moje, tam piszą same „asy”, a ja ani stylu nie mam, no i tylko zachwycam się przyrodą, jak pisze „Świat”.

[Rejaf, Sudan, 5 stycznia 1933]

Powyższa postawa nie wyczerpuje jednak tego tematu, bo potrafił napisać i tak:

Jak widzisz Marysiek, to piszę dużo, bo na miesiąc aż 9 listów wysłałem do redakcji, a każdy najmniej 10 kart gęsto zapisanych, czyli ponad 100 kart, treść bezwarunkowo ciekawsza jak opisy Perkitnego czy tego: „za pół godziny” Maniury.

[Gadames, 30 grudnia 1931]

Poglądy

Co więc myślał o sobie? Jakim człowiekiem był Kazimierz Nowak? Jakie miał horyzonty, co sądził o otaczającym go świecie?

Niewątpliwie pięć lat podróżowania przez Afrykę istotnie wpływało na kształtowanie się jego przekonań społecznych i politycznych, i to nie tylko w odniesieniu do polityki kolonialnej. Bardzo ciekawe w tym kontekście są jego listy z etapu podróży przez Związek Afryki Południowej, których fragment (z Johannesburga) już cytowaliśmy. Z kolei zainteresowanych stosunkiem Nowaka do wiary i Kościoła czeka w listach wiele cennych akapitów na ten temat, zwłaszcza przy okazji jego licznych odwiedzin misji, głównie katolickich, choć nie tylko. Głęboka wiara w Boga, którą deklaruje niemal na każdym kroku, nie hamuje go zupełnie przed krytyką przedstawicieli duchowieństwa i instytucji Kościoła. Dobrą próbką będzie tutaj fragment listu napisanego jeszcze w Rzymie:

Włosi biedni, od nich ani prosić nie mam sumienia, a Polacy tutejsi po prostu podli, bo wcale ani dostać się do nich, zwłaszcza kler. Wiesz Maryś, chwilami miałbym ochotę w twarz im pluć. Tumanią ludzi nauką Chrystusa, a sami trzymają się z dala, pakują w kieszenie grosze nędzarzy wiernych i kpią sobie z przykazań miłości bliźniego i z tych wskazań religii przez nich głoszonej: nagiego przyodziać, głodnego nakarmić etc. Dawniej, gdy Watykan był więzieniem papieża, jeszcze jakoś dla biednych Rzym był przystanią, ale dziś, gdy papież stał się cesarzem, władcą udzielnym – bieda biedocie!

Wprawdzie niby Ojciec św. nawołuje do miłosierdzia, do pomocy, ale to tylko na papierze…

[Rzym, 9 listopada 1931]

Dylematy wydawcy

Zastanawiając się nad formułą wydania listów, jako wydawcy mieliśmy poważne wątpliwości. Do ostatniej niemal chwili skłanialiśmy się, aby dokonać ich wyboru i tym sposobem wydać książkę, która nie przytłoczy swoją objętością i którą po prostu będzie się dobrze czytać. Publikowanie wszystkich listów uważaliśmy początkowo za niewłaściwe z kilku względów. Oczywistym powodem była ich liczba, ale nie jedynym i nie najważniejszym.

Rola Marii

Czytając listy jeden po drugim, czytelnik z pewnością od razu zderzy się z powtórzeniami, zwłaszcza dotyczącymi wspomnianego już wątku troski autora o byt jego bliskich. Nastrój większości listów jest przejmująco smutny. Opisy trosk i rozczarowań zajmują istotną część całego tekstu. Bywa, że na prawdziwie radosne chwile czeka się w nieskończoność.

Z troski Kazimierza o rodzinę pozostawioną w Polsce wynika kolejny, często powtarzający się wątek. Chodzi o opisy pozostałej korespondencji podróżnika, która warunkowała szansę na utrzymanie rodziny i pomyślny przebieg wyprawy. Składają się na nią zestawienia wysłanych artykułów do gazet, opisy kontaktowania się z różnymi instytucjami, takimi jak urzędy konsularne w sprawach wizowych, urzędy pocztowe, różne firmy będące potencjalnymi sponsorami oraz osoby prywatne. Zestawienia te, a także związane z nimi wytyczne dla żony, nierzadko zajmują całe stronice. Dokumentują jednak wiele aspektów wyprawy. Warto też podkreślić, że właśnie dzięki tym zestawieniom dowiadujemy się, jaka była rzeczywista rola Marii w całym przedsięwzięciu. Kazimierz bowiem obarczał żonę różnymi zadaniami.

Nowakowa monitorowała pojawianie się poszczególnych artykułów męża w różnych tytułach prasowych i w razie zwłoki upominała się o honorarium (to do niej trafiały wszystkie pieniądze z tego tytułu). Poza tym na bieżąco zaopatrywała Kazimierza w materiały fotograficzne – papier i negatywy, a także w chemikalia. Maria pośredniczyła także w przekazywaniu redakcjom znacznej części materiału ilustracyjnego do reportaży męża. Fotografując aparatem małoobrazkowym, Kazimierz nie miał możliwości wykonywania odbitek, ponieważ nie posiadał powiększalnika. Zatem aby zilustrować swoje reportaże, częstokroć przesyłał negatywy żonie, a ta zlecała wykonanie powiększeń w zakładzie fotograficznym Kazimierza Gregera w Poznaniu. Następnie wybrane odbitki wysyłała redakcjom poszczególnych pism. Z kolei wydrukowane w prasie artykuły wycinała i przesyłała mężowi, aby ten mógł rozeznać się, jak sprawy stoją, i jako zachętę do dalszej pracy – jak sam o tym wielokrotnie pisał.

Do istotnych obowiązków Marii należało również pośrednictwo w korespondowaniu z osobami prywatnymi, co także przynosiło dochód rodzinie. Kazimierz chętnie i często wysyłał bowiem pocztówki ze swoimi zdjęciami (wykonanymi metodą stykową z negatywów 10 × 15 cm). Adresatami byli zarówno członkowie rodziny podróżnika, jak i znajomi – bliżsi i dalsi, a także zupełnie obcy ludzie, którzy byli skłonni za takie egzotyczne kartki zapłacić. Będąc już w Afryce, Nowak podpowiadał żonie nazwiska potencjalnych klientów i na tej podstawie Maria zbierała zamówienia na pocztówki i przesyłała mężowi. Ten następnie pisał jej, co komu wysłał, aby dopilnować odbioru zapłaty.

A więc Marysiek Drogi, zawiadom mię, czy nadeszły pieniądze od:

Stanisława Koberówna, Wągrowiec, Pocztowa 9.

[Egipt, na Nilu, 18 października 1932]

Pocztówkami podróżnik spłacał nawet niektóre swoje długi, jak choćby ten u wspomnianego księdza Jerzyckiego – proboszcza boruszyńskiej parafii, którego wątek w innym – bardzo ciekawym – kontekście pojawia się w listach od czasu do czasu.

Nie wolno przy tym zapomnieć, jak ważny dla psychiki Kazimierza był systematyczny kontakt listowny z żoną – bardzo źle znosił dłuższe przerwy w korespondencji:

I nic dla mnie na poczcie od Ciebie! Nic zupełnie, ja chyba oszaleję! Chwilami taka mię chęć bierze wpakować sobie kulę w głowę, aby już raz przestać się męczyć – już naprawdę sił nie mam!

[Usumbura, Urundi, 14 czerwca 1933]

Biorąc to wszystko pod uwagę, wydaje się oczywiste, że rola Marii w sukcesie całej podróży była nie do przecenienia. Była więc reprezentantką męża w Polsce, jego asystentką, księgową i duchowym wsparciem.

Niepoprawny Nowak

Robiłem dziś kilka zdjęć, o ile się udały, zobaczysz i mnie, i mój nowy sprzęt podróżny, to jest karabin, z którego mimo że go mam już 4 dni, ani razu nie strzelałem, tu bowiem oprócz słonia nic nie ma, a strzelać do murzynów to niebezpiecznie, choć uwierz – bez wyrzutów sumienia ubiłbym co dzień kilku.

[Mutwanga, u stóp Ruwenzori, Kongo Belgijskie, 3 kwietnia 1933]

Co czytelnicy, po lekturze takiego fragmentu, pomyślą o naszym bohaterze, który przecież zwykł być przedstawiany jako obrońca Afrykanów ciemiężonych okrutnym jarzmem kolonialnych rządów? Ktoś złośliwy mógłby wszak wyszukać więcej podobnych sformułowań i przedstawić jako niezaprzeczalny dowód na to, jak wielkim Nowak był rasistą.

I jak temu zaprzeczyć? Aby móc te słowa osadzić we właściwym kontekście znaczeniowym i sytuacyjnym, trzeba najpierw poznać język listów Nowaka i jego opinie wyrażane o różnych osobach czy całych społecznościach, przez które czuł się źle potraktowany albo z którymi nie było mu po drodze:

Nie mam auta ani służby – sam gotuję, a więc traktują mię [Murzyni] tak, że krew kipi. A przecież Ci biali, co tu są, kupują sobie auta i zbijają fortunę właśnie potem tych zwierząt w ludzkim ciele.

[Batangafo, FAR, 6 lutego 1936]

Jutro ruszam naprzód i święta spędzę na pewno w puszczy, ale tak lepiej. Wolę puszczę jak Francuzów – takie chamy, a mimo swoich dużych kolonji – i dziady.

[Ouesso, FAR, 22 listopada 1935]

Ty Maryś ani nie przeczuwasz, jak podli są tutejsi Polacy. Pałają do mnie złością, bo moje listy drukują, a ich odrzucają, no! To przecież nie podróżnicy, ale blagierzy.

[Leopoldville, Kongo Belgijskie, 10 września 1935]

A do kogo jeszcze Nowak byłby skłonny strzelać?

Rozbudza się nacjonalizm – ten wymysł szatana, lud – bydło, ciemny bardziej od murzyna, słucha, zapala się, a nie myśli o tem, że wojna to piekło! Że znowu kapitał się obłowi, a pół świata wyginie!

Wiesz? – chwilami mordowałbym wszystkich nacjonalistów, którzy są po największej części płaceni pośrednio czy bezpośrednio nawet przez kapitalistów. Kocham Polskę, kocham język ojczysty i uważam się za obywatela polskiego – jako Polak, ale jako człowiek czuję się być synem całej ziemi, którą Bóg przecież stworzył dla ludzi wszystkich – bez wyjątku na rasę, szczep czy naród.

[Johannesburg, ZAP, 1 marca 1934]

Zatem nie kolor skóry decydował o dosadnych i niewybrednych sądach. Pamiętajmy jednak, że są to prywatne listy, a nie wypowiedzi publiczne, a ich treść nigdy nie miała zostać upubliczniona. W reportażach Nowaka takich cytatów nie znajdziemy.

Tak czy inaczej, zarówno te kontrowersje, jak i powtarzające się motywy opisane wcześniej skłaniały nas do odejścia od pomysłu publikacji całości materiału. Logicznym rozwiązaniem wydawało się dokonanie wyboru listów. Prób było kilka, w różnym czasie, podejmowanych przez różnych redaktorów. Ale za każdym razem, w którymś momencie pojawiał się ten sam problem – jak dokonać tej selekcji? Jaki przyjąć klucz wyboru? Z czego zrezygnować?

Tematyka korespondencji jest tak różnorodna, że nie sposób porównać wartość poszczególnych wątków i obiektywnie orzec, które są ważne, a które można pominąć. Taki subiektywny wybór byłby zapewne niesatysfakcjonujący dla tych, których postać Nowaka i historia jego podróży pasjonuje.

Uwagi redakcyjne

Przygotowanie do publikacji oryginalnych rękopisów listów niosło ze sobą szereg problemów natury redakcyjnej. Już na wstępie rzuca się w oczy pewna maniera Nowaka w zakresie interpunkcji, czyli stosowanie myślników zamiast przecinków i kropek. Poza tym bardzo często pojawiają się błędy ortograficzne, przy czym należy pamiętać, że w latach trzydziestych XX wieku jednolite i uznawane przez wszystkich zasady ortografii dopiero się rodziły.

Najważniejszą ideą redakcji listów było możliwie jak najwierniejsze zachowanie oryginału. I tak, korekcie poddaliśmy interpunkcję, zamieniając wspomniane myślniki na przecinki, kropki i wielokropki (zamiast trzech kreseczek). Pomimo iż Nowak często tworzył nienaturalnie długie zdania, zdecydowaliśmy się ich nie dzielić, a jedynie stosowaliśmy średnik (zamiast myślnika). Poprawione zostały także ewidentne błędy ortograficzne, niezależnie od tego, jakimi zasadami ortografii kierował się sam autor.

Pozostawiliśmy jednak archaizmy wynikające z ówczesnej wymowy czy odmiany, aby zachować specyficzne, niewspółczesne brzmienie tych wyrazów. I tak, czytelnik przeczyta: A pisz dużo, o wszystkiem zamiast wszystkim, analogicznie: nie trzeba się niczem zrażać zamiast niczym czy: Otoczył mię gwarny tłum zamiast: mnie.

Niejednokrotnie Nowak wahał się, jakiej pisowni użyć w stosunku do pewnych nazw, pisał raz tak, raz inaczej – nie ingerowaliśmy w to. Pozostawiliśmy więc wszystkie „błędy”, które mogły mieć jakąkolwiek dodatkową wartość dla bliższego poznania autora.

Czy Nowak nam wybaczy?

Na koniec wypada napisać o sprawie bodaj najważniejszej, gdy mowa o publikacji czegoś, co w zamyśle autora absolutnie nie miało ujrzeć światła dziennego. Jednak nie my pierwsi stajemy przed takim dylematem. Co więc nas – wydawców – skłoniło do decyzji o publikacji kompletu prywatnych listów Nowaka?

Intencją współczesnych potomków podróżnika, którzy przekazali lub udostępnili nam listy i inne cenne pamiątki z nim związane, było upowszechnienie jego dorobku i pielęgnacja pamięci o nim. Korespondencja do Marii zawiera ogrom informacji o jego podróży i o nim samym, więc jej publikacja z pewnością spełni tę misję. Ale czy publikując to WSZYSTKO, nie stawiamy na szali dobrego wizerunku Nowaka? Czy fragmenty dotyczące wspomnianych już Murzynów, a także inne, jak choćby Żydów (swoją drogą jest to kolejny, bardzo ciekawy trop), nie zaszkodzą dobremu imieniu naszego bohatera? Być może tak, zwłaszcza gdy wyrwie się je z kontekstu czasowego i kulturowego, a także sytuacyjnego.

Uznaliśmy jednak, że warto zawierzyć mądrości samych czytelników. Nie powinniśmy decydować za nich, co „się nadaje” do publikacji, a co nie, lub co może zostać niewłaściwie zrozumiane czy zinterpretowane. Ponadto wydane w tej formie kompletne listy mogą służyć do badań różnym specjalistom. Chcieliśmy pokazać Nowaka takiego, jakim był naprawdę. Dość było w historii przykładów prób kreacji uznanych postaci właśnie poprzez cenzurowanie lub niszczenie ich korespondencji. Jeżeli możemy pokusić się o ocenę natury ogólnej, to naszym zdaniem słowa, myśli i czyny Kazimierza Nowaka, o których dowiadujemy się z listów, świadczą o nim zdecydowanie pozytywnie. W gruncie rzeczy potwierdzają one wszystko to, czym podróżnik do tej pory zasłynął w społecznej świadomości, a wiele aspektów jego wyczynu czy talentu wręcz pogłębiają. Naturalnie nie chcemy udawać, że był on postacią nieskazitelną czy wolną od przywar. Bo takich, jak wiadomo, nie ma lub za mało o nich wiemy. O Nowaku, dzięki jego listom, wiemy bardzo dużo, ale mamy też głębokie przeświadczenie, że ta wiedza czyni tę postać i historię jego afrykańskiej podróży jeszcze bardziej fascynującą.

O tomie I

Niniejszy tom jest pierwszym z czterech planowanych i obejmuje listy z okresu od 4 listopada 1931 do 13 stycznia 1933 roku.

Najpierw pociągiem z Poznania Kazimierz Nowak udaje się do Rzymu. Po załatwieniu formalności wizowych jedzie – już na rowerze, z całym swoim bagażem na wyprawę – do Neapolu. Tam nabywa bilet na statek do Trypolisu, gdzie ląduje 26 listopada.

Znów wsiada na rower i dociera najpierw do oazy Gadames, a następnie kieruje się wprost na południe. W towarzystwie karawany przemierza 1000-kilometrowy odcinek pustyni i z początkiem lutego 1932 roku osiąga oazę Ghat. Dalej, już zupełnie sam, podróżuje na wschód, szlakiem oaz pustyni Fezzanu. W oazie Maradah, z powodu prowadzonych nieopodal działań wojennych, zostaje zmuszony przez włoskie władze kolonialne do skierowania się na północ i przemieszczania się wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego. 21 czerwca przekracza granicę z Egiptem, a 7 lipca staje w Kairze. Pomimo podjętej próby nie udaje mu się przekroczyć granicy z Palestyną, kieruje się więc znów na południe i w tym kierunku będzie podążał przez najbliższe dwa lata.

W Egipcie posuwa się wzdłuż Nilu, jego lewym brzegiem. W Luksorze odbiera przesłany z Poznania przez Kazimierza Gregera aparat małoobrazkowy Contax, który ułatwi mu pracę dokumentacyjną w trakcie całej podróży.

W Assuanie wsiada na statek i w ten sposób przekracza granicę z Sudanem. Do stolicy tego kraju dociera wbrew swojej woli pociągiem, a nie rowerem – zmuszony do takiego wyboru przez lokalne władze pod groźbą wydalenia z kraju.

Trasę z Chartumu do stolicy Południowego Sudanu – Juby (czyt. Dżuby)przemierza znowu na pokładzie statku. Po drodze robi 2-tygodniową przerwę i wysiada w Malakal, aby następnie udać się do włoskiej misji katolickiej w Lul. Tam zapoznaje się z ludnością plemienia Szilluków, których barwnie opisuje w reportażach; tam też powstają jedne z najciekawszych zdjęć Nowaka.

Po dotarciu do Juby, w oczekiwaniu na formalności wizowe, udaje się na 10-dniową „wycieczkę”, odwiedzając najpierw położoną na południe od Juby misję w Rejaf i udając się następnie w kierunku południowo-wschodnim do misji Torit. Po drodze doświadcza pierwszych przygód z dziką zwierzyną w roli głównej…

***

Listy Kazimierza Nowaka do żony zawierają wielką liczbę różnych faktów oraz nazwisk rozmaitych osób, z którymi autor się spotykał lub korespondował, a o których niewiele wiemy. Są to pewne tropy, które mogą posłużyć – przy udziale czytelników – do odkrycia nowych, nieznanych dotąd, interesujących faktów dotyczących naszego bohatera lub dotarcia do pamiątek z nim związanych. Do śledzenia tych tropów gorąco zachęcamy i będziemy wdzięczni za podzielenie się tą wiedzą z naszą redakcją.

Dominik Szmajda

Poznań, 24 listopada 2014 roku

Część I

EUROPA

List nr 1

Poznań, środa 4 listop. 1931

Maryś Jedyna!

Nareszcie wiem, jak stoję, i wszystko do odlotu gotowe, wszystko. Tylko w głowie taki chaos myśli…

Rozłąka się zaczęła, nowy, pijany trudem lot w dale – gdzie, jak, nic a nic Maryś nie wiem; gna mię los, choć duszą jestem jeszcze przy Tobie, całuję, pieszczę, jak godzin temu parę. Muzyka gra, w kawiarni siedzę przy stoliku jak dni parę temu z Maryśką moją, a jednak tak inaczej się czuję w tej chwili. Muzyka gra, a mnie tak ciężarnie na sercu, tak przykro, że gdybym mógł, pieszo gnałbym do Ciebie, aby Cię pocieszyć, popieścić i łzy z ócz Twych drogich wycałować – te łzy, które nie bolały mię, ale zbliżyły ku Tobie. Oj Maryś! Aby już raz móc skończyć tę włóczęgę i zawsze nie pisać, ale rozmawiać z Tobą, być blisko, ramieniem służyć.

Ale ja dziś ani pisać nie umię, a Maryś moja ciekawa, co Kazik porabia, jak Poznań wygląda, co robiłem, jak załatwiłem moje sprawy.

Otóż jechałem znośnie, po przyjeździe zaraz udałem się do Orbisu i wiesz? – dopiero rano jutro o 9tej odjeżdżam. Miałem dziś pociąg o 4tej pop., ale w Katowicach musiałbym czekać 11 godzin, więc jadę rano dopiero.

Dziś dopiero koło południa miałem ostatecznie wizy, rower dopiero przed chwilą odebrałem i zaprowadziłem go do hotelu, tego, co z Marysią byłem. Tylko o piętro wyżej nocuję i pokojik mały, lecz o połowę tańszy. Trzeba się trochę wyspać, dopiero w sobotę o 10tej rano będę w Rzymie, a to już ostateczny termin, bo paszport w niedzielę traci ważność. Oj! – jak mi pójdzie w tym Rzymie! Zaledwie 20 zł zostanie mi w kieszeni i to nie śmię po drodze nic wydać.

Kupiłem gumy, 5 bloków koresp., notes i atrament, trochę żywności na podróż, ale tytoniu nie ma w Poznaniu i tu kłopot, a rano w Połajewie spali jeszcze.

A teraz o innych sprawach. Nusię spotkałem koło szpitala, wracała od Mamy koło godz. 3½. Mamie jest lepiej, to jest nie lepiej, tylko jest przytomna bardziej, choć nadzieji nie ma żadnej. Nie poszedłem już do Mamy, bo dziś Karol chce odjechać (niby!) i był u Mamy, a więc nie chciałem się z nim spotkać.

Umówiłem sobie randkę z Nusią na wiecz. godz. 8mą, nie wiem, czy będzie mogła się wyrwać, bo Karol o 10tej wiecz. ma pociąg, zobaczę. W każdym razie o ile nie dziś, to jutro rano na dworcu się z nią zobaczę. Stefan Nusię monituje przez Mamę Karola i Dziunka o wniesienie podania w sprawie tej posady i Nusia chcąc nie chcąc zdaje mi się ulegnie, choć wątpię, czy co z tego będzie, bo co za protekcję może mieć Stefan! (tak jak z tą posadą kasjera dla Dziunka!). Tyle właściwie ciekawego o Poznaniu! Cieszę się po części, że wyjadę, w międzyczasie może jakoś się ułoży wszystko, bo męczy mię ten stan rzeczy, choć właściwie to zawsze tak było, że byłem ten najbardziej znienawidzony.

A więc Maryś – proś Bozię o powodzenie dla mnie w Rzymie, od tego dużo zależy. Oj! – aby już mieć Rzym poza sobą, być z tamtej strony wody!… Może jednak uda się Afryka!

Całuję teraz mocno, pieszczę czule i tulę do serca, jak dziś rano, a że oczy się kleją i myśl tępa taka, więc urwę gawędę, na dziś będzie dość i tych gryzmołów.

Ucałuj ode mnie dzieciny, uważaj na zdrowie swoje, nie tęsknij i nie rozpaczaj, trzeba być mężną!

Dobry wieczór i ładne Pa!…

Twój i Wasz

Kazimierz

Katowice, 5 XI 1931

Drogi mój jedyny Maryś!

Katowice! Siedzę w restauracji III kl. na dworcu i piję herbatę, która od rana mi się należała, lecz wstałem późno i nie było czasu iść na śniadanie. Na dworcu czekała na mnie Nusia, która naprawdę ma się za swoje z kochanymi braciszkami. A więc Karol jeszcze nie odjechał, wczoraj upił się jak ś…, no i Dziunek razem z nim, była okazja – pensja Mamy, a przecież mama jej nie potrzebuje.

Dzień cały wlokłem się pociągiem i bezmyślnie patrzyłem przez okna, drzemiąc na przemian, to czytając gazety. Nareszcie Katowice, a teraz siedzę w poczekalni, jestem ogólnie oglądany przez publiczność, coś jak małpka w  cyrku, złości, ale trzeba się już do tego powoli przyzwyczajić.

Wiesz Maryś, dziś całą siłą woli odganiam myśl o najbliższym jutrze, da Bozia jakoś się wszystko ułoży, tylko sam nie wiem jak, groszy zaledwie parę w kieszeni. No! Ale co o tem pisać!

W sobotę rano będę już w Rzymie, może jeszcze zdążę do konsulatu i jeszcze w sobotę wyślę jakie wieści. Jeżeli nie, to na pewno w poniedziałek napiszę. Licz się z tem Maryś, że mając prawie pustkę w kieszeni, nie mam możliwości częstego pisania. To przejdzie, ale z pierwszych funduszy stworzę sobie rezerwę na ten cel.

Małpy ale „te ludzie”, pojęcia nie masz, jak to męczy – siedzieć na oczach zbiegowiska gapiów, gdy ze wszech stron przez ramiona zaglądają.

Wyślę ten list przed opuszczeniem Katowic, a gdy go czytać będziesz, będę już daleko, daleko, na pewno w Rzymie. Jeszcze niecałe 2 godz. i będę już tułaczem, na obczyźnie, zobaczę ale, czy ta tułaczka będzie lepsza od tego „dobrobytu” w Ojczyźnie!

Was tylko mi żal, że w takiej nędzy pozostaliście, ale kraju ani trochę – tyle się już w Polsce nabiedowałem, że mam jej dość.

A więc teraz chwil parę przed opuszczeniem granic polecam Was opiece Bozi i ślę dużo serdecznych pocałunków i uścisków mojej Trójce, a zwłaszcza Ciebie całuję silnie i proszę – dbaj o moją Żonę, szanuj zdrowie!

Ja, Wasz kochający mąż i ojciec

Kazimierz

Już chwil tylko parę do odjazdu pociągu, do granicy niespełna 100 km, pospieszny pociąg szybko przybędzie i nie będę już w Polsce, co chwilę odległość zwiększać się będzie, coraz dalej i dalej, choć równocześnie i bliżej, bliżej, aż przyjdzie znowu dzień, kiedy Maryśkę moją obejmę rękami, do serca przytulę i spragniony pieszczot całować będę znowu, jak wczoraj jeszcze rankiem w Boruszynie!

Bądź Maryś rozsądną, nie tęsknij, nie drżyj o mnie, będę dbał o siebie, proś Bozię tylko o zdrowie dla nas i o to, by na drodze los stawiał mi dobre, pomocne dusze.

Ot, nie piszę więcej, bo i brak tematu, odjazd za chwilę, ciepły jesienny wieczór, ciemno już dawno, druga noc z dala od Marysi mojej… Pa, z Bozią. Dobranoc, całuję mocno i pieszczę czule, dla dzieci załączam ucałowania buziaków.

Pa! Twój i Wasz

Kazimierz

List nr 2

Roma, 7 listopada 1931

Drogi! Kochany mój Maryś!

Od chwil paru jestem już w Rzymie i siedzę na dworcu, bo urząd celny zamknięty jeszcze, więc nie mogę odebrać roweru, choć gdybym nawet i miał już rower, zmuszony byłbym siedzieć w poczekalni, bo na dworze deszcz leje, ale taki rzymski deszcz, że świata nie widać bożego.

Ta słota, która od Wenecji stale mi towarzyszy, rozbija mię do reszty, tem bardziej że spodziewałem się zastać słoneczną Italję.

Ciekawa jesteś pewnie, jak się jechało – wcale niedobrze, raz, że trzeba było całą kupę razy się przesiadać i to w Katowicach, Wiedniu i Wenecji, a potem przez całą drogę nie mogłem pozwolić sobie ani na szklankę czegoś ciepłego (zaledwie w Katowicach!), no i zupełny brak towarzystwa.

Dłużyło się niemiłosiernie, spać nie było gdzie, ot tak tylko drzemałem siedząc.

Wyjeżdżając z Polski miałem przepiękną pogodę, przynajmniej obserwując okolicę miało się trochę rozrywki, ale już od Semeringu (za Wiedniem) zaczęły chmury lecieć tuż nad ziemią, w końcu rozpadał się deszcz i pada, pada.

Przyjechałem do Rzymu nie, jak pisałem z Katowic, o 9tej rano, tylko o 1235 południe, zatem już dziś nie mogę ani dostać się do konsulatu, a jutro paszport traci swą ważność. Całe szczęście, że we Włoszech można być i bez paszportu.

Najgorszy kłopot, że deszcz pada i że nie mam jeszcze roweru, trzeba by było zrobić kwaterę, gdzie i jak – sam nie wiem, a przecież na ulicy zostać nie sposób. Gdybym miał choć trochę grosza na te pierwsze dnie, a tu prawie pustka w kieszeni i jak sobie dam radę, sam nie wiem.

Choć przecież nie powinienem się poddawać przeciwnościom, tylko ten słotny czas tak pesymistycznie usposabia. Trzeba walczyć, wywalczyć! Kiedyś, jako młody chłopak, dałem sobie radę. Czy dziś mam tracić nadzieję? – nie! Nie wolno mi nawet! Trzeba wszystko pokonać, samego siebie nawet!

Urwę ale chwilowo, bo ani nie wiem, co Ci pisać, smutno mi i tęsknię i dziwnie jakoś na duszy, ale to pewnie tak ten deszcz oddziałuje i ten półmrok, mimo że dopiero godz. 1sza południe. No Pa! Całuję mocno.

Twój

Kazimierz

noc 7mego listopada 31

Maryś Jedyna!

Piszę w łóżku, całkiem wygodnie nocuję w S. Sebastianello, klasztor, czy coś w tem rodzaju, pod zarządem O.O. Zmartwychwstańców, ale zakwaterowałem dopiero o 9tej wiecz. po przejściach, które opisać trudno, bo trzeba by kilkadziesiąt arkuszy przepisać. Ciężko Maryś. Tak ciężko, że nawet ja – przywykły do włóczęgi – upadam pod ciężarem życia.

Znam Rzym od dziecka prawie i nigdy nie spodziewałem się, że tak się mógł zmienić. Z szukaniem kwatery okropne trudności, wszędzie nieufność, jeden w drugim widzi jakiegoś wilka czy zbrodniarza, boji się, ani dokumenty, ani nic wartości nie ma. Straszny świat, dokąd my idziemy!?

Aha, wiesz, a z cłem miałem też niemało kłopotu, miałem zapłacić koszta manipulacyjne celno-kolejowe 9 lir, i wiesz – w całym Rzymie nikt polskich pieniędzy przyjąć nie chce, nie są od wczoraj notowane na giełdzie. A ja, nie mając innych pieniędzy, musiałem za pół darmo sprzedać 10 złotych, aby z urzędu celnego wykupić rower.

Pisałbym dużo Maryś, ale zmęczenie myśl mąci, urwę zatem. Na dworze deszcze leje, po kościołach zegary wydzwaniają godz. 10tą. Pa zatem, całuję mocno moją Trójkę i dobrej życzę nocy. Twój i Wasz

Kazimierz

Roma, 8 listop. 1931 r.

Maryś Jedyna!

Cicha klasztorna cela wypełniona blaskiem jasnego słonka z przepysznym widokiem na Rzym, z potężną kopułą Bazyliki S. Piotra na czele. Spałem dobrze, zbudził mię koncert niezliczonych dzwonów kościelnych, świtało.

Leżałem jeszcze chwilę, potem brat dał mi znać, że kąpiel gotowa, wstałem. Jasne promienie słonka wpadały do celi i za ich pośrednictwem myślą pobiegłem do Ciebie ucałować na dzień dobry, uspokoić, pocieszyć, popieścić.

Nie pisałem Ci, że jeszcze w Katowicach chwycił mię postrzał i prawie całą prawą klatkę piersiową objął kleszczami nieopisanego bólu, utrudniając wszelkie poruszanie. Nic mi do dziś nie lepiej, ale to przejdzie, tylko tak boli bardzo. Myślałem, że gorąca kąpiel pomoże trochę, ale nic mi nie lepiej. Potem po kąpieli śniadanie, po śniadaniu poszedłem na mszę św. do kościoła S. Andrea Delle Fratte na 11tą, potem spacerem na via Botteghe Oscure, gdzie w domu Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie umieściłem wczoraj rower z bagażem i włócząc się po mieście wróciłem o pierwszej do pokoju, gdzie piszę do Marysi mojej.

Obiadu nie jadłem, taki syty jestem po śniadaniu, ot – podano mi wino złote i winogron trochę, popijam i piszę do Ciebie. Szkoda tylko, że dobrym winem nie mogę się z Tobą podzielić.

Wiesz Maryś, że mimo tak długiej nieobecności w Rzymie zdaje mi się, że wczoraj dopiero tu byłem, takie znane wszystko, takie swojskie. Ludzie tylko inni, nieufni, ale przecież i to się pokona, przecież nie zginę jakoś. Tu w klasztorze spotkałem znajomego Brata Andrzeja, który swego czasu oprowadzał mię po Adrjanopolu – miły, sympatyczny staruszek!

Lat 70, a taki rześki, taką dobrą ma pamięć, że aż mi wstyd, że go od razu nie poznałem. Przypominał mi różne chwile z Turcji, zwłaszcza to zdjęcie koło studni w meczecie Sułtana Selima, on go eksponował.

Urwę teraz, położę się na chwilkę, o 4tej mam być u p. Pietrasińskiego, który dysponuje kwaterami dla takich jak ja włóczęgów. No Pa teraz, całuję mocno!

Roma, 8 listopada 1931

Dobry wieczór Maryś! Przed godziną wróciłem już z miasta nic nie wskórawszy, ale

Urwałem nagle, wszedł Brat Andrzej, staruszek, chciał pogawędzić trochę. Na dworze deszcz padał, więc dobrze się rozmawiało, o różnościach, o Polsce, o Turcji, aż rozkołysały się dzwony na „Ave Maria” i zeszliśmy na dół do kościoła, na różaniec i litanję, a teraz po kolacji kreślę znowu te wiersze, aby Marysi mojej dać dowód pamięci, bo od jutra rana trzeba uwijać się będzie po Rzymie, nie będzie może czasu na gawędę, wyślę więc choć takie krótkie wieści, aby pocieszyć choć pamięcią tylko.

I znowu napiszę, gdy tylko okazja będzie, wyślę pocztę, choć Maryś proszę, gdy dni parę wieści nie będzie, wybacz – nie zawsze można to zrobić, co się chce, a wysyłka listu pieniądze kosztuje duże. Pamiętam o Was, zdrowie szanuję, nic mi złego nie grozi, brak tylko grosza. A adres tak długo ważny, dokąd nowego nie podam, chwilowo Rzym. Pobyt w Wiecznym Mieście potrwać może dni parę, może więcej, w każdym razie pocztą pójdzie ranną, nie przepadnie. Tylko nie pisz za często, bo trudno Ci z groszem. Oj Boziu! To mię dziś najbardziej boli! No Pa! Na jutro sił trzeba, całuję mocno na dobranoc.

Wasz duszą całą

Kazimierz

Roma, 9 listopada 1931 r.

Maryś mój Drogi!

Dzień dobry przede wszystkiem! I mocne ucałowania mojej Trójce kochanej. Od dawna już nie śpię, minęła godz. 8ma rano. Zbudził mię przepotężny koncert dzwonów kościelnych i monotonne pluskanie deszczu o blaszane okapy okien. Wstałem, ubrałem się spiesznie i z myślą o Was poszedłem do kościoła na dół na mszę św. Korytarze i klatka schodowa tonęły w ciemnościach jeszcze.

Trzymając się ścian, dotarłem jednak do świątyni. Nie byłem pierwszy, Ojciec Przełożony, siwy jak gołąbek staruszek, poznańczyk, klęczał już na swojem miejscu i całe rzędy kleryków, księży i braciszków modliło się na głos. Wyszła msza św. Jedna, potem druga, zamykano kościół, wyszedłem na górę do mojej celi. Czekało mię już śniadanie, zjadłem, syty jestem, a teraz niedługo trzeba iść do konsulatu, a tu tak okropnie leje i leje, że nic na dworze nie widać. Patrząc przez okno ma się wrażenie, że dom, w którym piszę, jest jedynym gmachem na bezbarwnej jakiejś pustyni, choć przeczą temu przeraźliwe wycia i piski syren automobilowych. Oj ten deszcz, tyle mi już tego roku dokuczył, myślałem, że uciekłem przed nim, tymczasem równo ze mną przybył do Italji. Przed moim przyjazdem była piękna, stała pogoda, jak opowiadają, a widać przyszła już pora deszczów zimowych, ciągłych, lejących w tych stronach bez przerwy prawie 3 miesiące.

To bajka, gdyby nie to, że muszę rowerem przebić do Neapolu, no i tyle spraw załatwić w Rzymie, a nie mam ani płaszcza żadnego, ani parasola nawet, nic, nic, a deszcz leje taki gęsty, o kroplach dużych jak ziarna grochu. No! Ale trzeba się z losem godzić, cierpliwie znosić trudy, jakie los stawia na drodze tułaczej, może przecież przetrzymam wszystko i zdrowo do Was powrócę.

Całuję mocno, pieszczę, myślę, tęsknię i pozdrawiam serdecznie moją Trójkę biedną, Pa! Wasz

Kazimierz

wieczór, 9 XI 31 r.

Maryś Ukochany!

Już noc, po wieczornych modlitwach w klasztorze, cisza, zaledwie echa głuche dolatują z miasta przez zamknięte okna. Zmęczony jestem śmiertelnie, cały dzień latałem po mieście i właściwie nic nie załatwiłem; konsulat odmówił prolongaty bezpłatnej paszportu, no trudno, zbierają pewnie na nową podróż Piłsudskiego, ale to byłoby jeszcze drobnostką, bo właśnie tyle mam dziś w kieszeni i mogę zapłacić, ale na przejazd morza nie wiem, jak zdobyć. Włosi biedni, od nich ani prosić nie mam sumienia, a Polacy tutejsi po prostu podli, bo wcale ani dostać się do nich, zwłaszcza kler. Wiesz Maryś, chwilami miałbym ochotę w twarz im pluć. Tumanią ludzi nauką Chrystusa, a sami trzymają się z dala, pakują w kieszenie grosze nędzarzy wiernych i kpią sobie z przykazań miłości bliźniego i z tych wskazań religii przez nich głoszonej: nagiego przyodziać, głodnego nakarmić etc. Dawniej, gdy Watykan był więzieniem Papieża, jeszcze jakoś dla biednych Rzym był przystanią, ale dziś, gdy Papież stał się cesarzem, władcą udzielnym – bieda biedocie!

Wprawdzie niby Ojciec św. nawołuje do miłosierdzia, do pomocy, ale to tylko na papierze…

No, ale czas spoczynku nadszedł, zakończyć muszę. Dobranoc zatem.

Całuję mocno i ślę dużo serdeczności Tobie i dziecinom naszym drogim.

Pa, Wasz

Kazimierz

P.S. Nie rób sobie nic z tej trudnej mojej sytuacji, może nie zginę przecież, gdybym miał skąd wziąć tych głupich 120 lir na przejazd morza, może jakoś pchnęłoby się biedę naprzód, a tak sam nie wiem, jak wybrnę. Adres aż do odwołania: Roma posterestante Italia.

Roma, 10 listop. 1931

Maryś Ukochany!

Piszę na poczcie, za chwilkę list ten odejdzie do Polski i może choć trochę pocieszy. Dziś w południe będę u Papieża na audiencji, potem rzucać się będę po Rzymie, może coś wywalczę. Gdy nie – nie wiem Maryś, mogę się rozbić, bez pieniędzy nie dotrę do Afryki, trzeba mi jakichś 80 zł jeszcze, suma nieduża, a kto ją pożyczy? Zwróciłbym się do ks. Proboszcza, ale czy zrobiłby mi tę łaskę? Gdy Maryś możesz coś dla mnie w tym kierunku zdziałać, proszę zajmij się, naprawdę grozi mi rozbicie i to przez tak śmiesznie małą kwotę. Ciekaw jestem, co by dali w zastawie za tę soczewkę Zeissa, kosztowała 260 zł, może ks. Proboszcz pod jej zastaw (możesz wykazać rachunkiem) pożyczy tę kwotę?

No! Ale na dziś zakończę ten list, w drugim może ciekawiej napiszę. Pa! Miliony serd. pocałunków i uścisków oraz pieszczot serdecznych.

Twój i Wasz

Kazimierz

List nr 3

Roma, 10 listop. 1931

Maryś Ukochana!

Znowu zbiegł jeden dzień w Rzymie, ot taki sobie beztreściowy, bezpłodny. Rano wysłałem list do Ciebie, potem walczyłem o zatrzymanie kwatery, co mi się udało, następnie o 12tej znalazłem się w antykamerze Watykanu. Dopiero po 2giej pop. zjawił się Ojciec Św. Ponieważ sale przyjęć były odnawiane, więc miejscem przyjęcia był korytarz, długi, oszklony, nie wysłany ani żadnem chodnikiem, jedynie ściany przepysznie malowane ręcznie przedstawiały całe Pismo Św. Siedzieliśmy na zwykłych ławkach po jednej i drugiej stronie korytarza biegnących. Lokaje w karmazynowej liberji zwracali uwagę i utrzymywali porządek, paniom kazali zdejmować rękawiczki i okrywać ramiona. Z Polonii było nas 7 osób, jakieś małżeństwo starsze z Warszawy, ksiądz z klasztoru, w którym mieszkam, 2 braci Franciszkanów, inżynier z Poznania, no i Twój Kazik (z przepełnionym pęcherzem!). Dla skrócenia oczekiwania (ponad 2 godziny!) rozmawialiśmy półgłosem, sprzedałem jedną pocztówkę za 5 lir; nareszcie kazano się skupić, uklęknąć i przez otwarte drzwi pokazały się warty Szwajcarów, potem orszak papieski. W drzwiach orszak się zatrzymał, tylko Ojciec Św. w towarzystwie 2 kardynałów i marszałka dworu zaczął przechodzić wzdłuż szeregu, podając rękę do pocałowania. Patrzyłem na Twarz Jego, oczy przymglone, twarz nie starcza jeszcze, a jednak przygnębienie na niej czytać można było. W dotyku ręka ciepła, pachnąca z pięknym pierścieniem na palcu. Jeden z kardynałów zapytał mię czy: Niemiec? Odpowiedziałem „Polacco”, potem Papież do dziecka jakiegoś odezwał się słowem, zawrócił drugą stroną korytarza i w końcu znikł w otoczeniu świty.

A więc byłem u Papieża! Znowu, już drugi raz widziałem Piusa XI, czyli po raz czwarty byłem na audjencji w Watykanie w ogóle.

Urwałem gawędę, dzwoniono na wieczorną modlitwę. Podczas nabożeństwa zemdlałem, ale sam nie wiem dlaczego. I teraz jeszcze czuję się marnie, taki szum w głowie, ręce drżą, a zimny pot występuje na czoło. Trochę postrzał ustąpił, znowu jakieś osłabienie dziwne. Właściwie to żyję znośnie, jadła do syta, noce wysypiam… To chyba tak ten deszcz działa na mnie, leje i leje, wyszedłszy z Watykanu przemokłem do nitki, włócząc się tu i tam; najgorsze, że nic załatwić nie mogę, a pomyśl sama Maryś, z jaką twarzą pokazałbym się znowu w Boruszynie, i po co?! A jak ruszyć, gdy nie ma pieniędzy na przejazd morza i tu nic zdobyć nie można? nic, nic! Ot zaledwie tyle, że ani grosza (oprócz znaczków poczt. do Ciebie) na życie nie wydaję i mieszkam darmo, a palę jeszcze polski tytoń. Do dziś wszystkiego miałem zbioru 10 lir (to jest około 4 zł). Sytuacja groźna prawie, chciałbym coś do prasy napisać, lecz co pisać o Rzymie? Że deszcz pada, że bezrobocie, że Polacy tutejsi bez serca ani dostąpić do siebie nie pozwolą? Że Papież nosi białą sutannę i czerwone pantofle i że daje się całować w pachnącą rękę… Czy może o tem, że dla nędzarza ani bezpłatnej wizy paszportowej nie ma, a panowie Piłsudscy i tow. rozbijają się na koszt biedoty po Maderach, Rumuniach etc. Oni i paszport mają darmo, i wizy, i przejazdy, a przecież z ich pensji mogliby pokryć wszystko i jeszcze reszta by pozostała!

I chciałbym wesoło pisać, ale nie mogę. Wszystko buntuje się we mnie na myśl, że ostatnie 20 zł będę musiał wydać na wizę polską, a przecież ja w świat nie z rozkoszy ruszyłem, a ten haracz płacę za to, że w Polsce chleba dla mnie nie ma, że rodzina moja głodem przymiera. A jutro rocznica powstania Polski. Ambasador polski wydaje raut w Rzymie, będą pić, hulać, bo mają dojną krowę, jest skąd brać na wszystko, tylko biednemu za darmo ani paszportu postemplować nie mogą! Wiesz, to więcej jak podłe! To już szubrawstwo! I człowiek ma szanować takie państwo, w razie wojny życie dać za ojczyznę, ha! Ha! Zobaczą oni! Choć jestem bezwzględnym przeciwnikiem komunizmu, jednak sam stanąłbym na czele, aby krzywdy moje i Wasze pomścić! I widzisz Maryś, niewesoło w świecie, a gdy jeszcze o Waszej nędzy pomyślę przy tem, upadam, rozbijam się całkiem.

No! Ale urwę tu marudzenie – i tak Tobie tem nie pomogę, a Ty masz dość i swojich kłopotów przecież.

Dobranoc Maryś, całuję całe Twe Drogie ciało, ściskam i tulę zbolałą głowę do Twej drogiej piersi.

Twój biedny tułacz

Kazimierz

A dzieciny ucałuj od Tatusia i powiedz, że Tatuś prosi, aby grzeczne były i  kochały Mamusię, słuchały ją, bo inaczej aniołek się zagniewa na nie, a to już wnet grudzień.

Roma, 12 listop. 1931

Maryś Ukochana!

Piszę w konsulacie,

Urwałem, jakiś Włoch zaczął rozmawiać ze mną, kupił nawet jedną pocztówkę za 5 lir i piszę dalej w celi klasztornej. Nie wiem, co bym robił w Rzymie, gdyby nie ta cicha izdebka klasztorna i syta strawa, której mi nie brak. Pomyśl Marysiek Drogi, dziś musiałem prolongować paszport i dać ostatnie posiadane 20 zł i do tego nawet robiono mi trudności, bo żądano 44 lir, a żaden bank nie chce kupić złotych. Ciekawe! Co? Konsulat polski obawia się polskich złotych i z niechęcią przyjmuje nasze pieniądze, co ma dopiero zrobić bank obcy? Słowem prawdziwy bałagan, a jednak nie chcę zarywać z konsulatem, potrzebuję go jeszcze czas jakiś. Ach Maryś! Co bym dał za to, żebym mógł się wyzbyć obywatelstwa polskiego, jak mi ciąży to należenie do kraju, który nic tylko brać od obywatela, w zamian nic nie dając. Przecież jestem bez roboty, nędzarz ostatni, za co ja dziś zapłaciłem właściwie tych 20 zł, a taki pierwszy lepszy drań à la Piłsudski jeździ po Maderach itp. za bezpłatnym paszportem, na koszt Państwa! Czy to nie jest wprost zbrodnia? Czy to nie woła o pomstę?

A wczoraj, święto powstania Polski, byłem rano na mszy św. u Św. Stanisława. Miły, schludny, polski kościółek wypełniła tutejsza Polonia. Nadęte to wszystko jak żaby na wiosnę, zarozumiałe, bezduszne, głupie! Myślałem, że coś zarobię na zdjęciu, lecz na darmo zepsułem 3 klisze, nikt nie kupuje, w ogóle przed nosem zamykają wszystkie drzwi. Trudno! To sami prawie warszawiacy, dzieci „Pani Protekcji”, którzy nie wiedzą, co bieda znaczy, dlatego jej pomóc nie umieją. Może gdybym miał jakieś listy polecające od kogoś z Warszawy poszłoby lepiej. Tak trzeba Rzym opuścić z próżną kieszenią, tak widać być musi. Maryś, wiesz? Gdyby nie morze, które mi drogę zamyka, nie gryzłbym się wcale, mam wjazd do Tripolitanji, papiery w porządku, ale za co przejechać przez morze? Tam niżej w Italii biedny naród, serdeczny, ale biedny, zarobić nic nie można, a czasu szkoda na ślęczenie w Italii, stąd pisać do gazet nie umię. Patrząc na wszystko razem, rwie się coś w piersi, pisałbym, ale nie piórem, raczej krwią łotrów, którzy grzebią miliony! A za to nikt przecież nie zapłaci!

Tam w Afryce nie widzi się tej niesłuszności tyle, może wobec tubylców, ale ta sprawa bezpośrednio nie boli, można się uspokojić i myśli na inne tory zepchnąć.

Wczoraj pozwoliłem sobie na luxus, mianowicie obfotografowałem Twego męża, lecz nic mię nie cieszy! Widzę, że praca warta grosza, lecz nikt nie chce z mych usług skorzystać, każdy zasłania się tem, że ma swój aparat; dobrze, ale przecież podróżnemu powinni dopomóc.

Właściwie to dach nad głową i strawę zawdzięczam dwu poznaniakom: księdzu Przełożonemu i braciszkowi z Leszna. Oni, nie pytając dużo, podali rękę, Bóg im zapłać!

Ciekaw jestem Maryś, kiedy od Ciebie otrzymam wieści i jakie? Czy otrzymałaś moje listy nr 1 z Katowic i nr 2 ze Rzymu? Ten wyślę jako nr 3 może jutro. No! A teraz Pa! Wyjdę trochę na miasto, może coś gdzieś znajdę przecież! Całuję mocno ukochaną moją Żonkę oraz dzieciny drogie. Pa! Wasz

Kazimierz

Roma, 13 listop. 1931

Maryś Ukochana!

Zbliża się chwila wyjazdu z Rzymu, z pustą kieszenią; co pocznę, jak dam sobie radę, nie wiem. Ciekaw jestem odpowiedzi Twojej na mój list nr 2 pisany z Rzymu! Czy by przypadkiem ks. Proboszcz nie wyszedł mi naprzeciw? Potrzebna mi kwota około 80 zł (przekaż ale w dolarach lub lirach), może pod zastaw soczewki, która kosztowała 265 zł. Nie mam nadzieji tu w Italii tę kwotę zdobyć, a rowerem przez morze nie przejadę! Odpisz ale zaraz, na adres:

Napoli Italia fermo posta

Będę w Neapolu za jakieś 6 do 7 dni, licząc od jutra, chciałbym już zastać wieści. Możesz wysłać list zwykły, ja piszę polecony, aby się upewnić, że wiesz o mojem położeniu i żebym mógł wiedzieć, jak stoję ostatecznie!

Całuję mocno całe Twe drogie ciało. Twój kochający Cię

Kazimierz

Dziecinom ucałowania i uściski.

P.S. Ks. Proboszczowi oddaj ode mnie pozdr. i ukłony, osobno napiszę, ale chwilowo nie mogę.

Pa!

Rzym, 13 XI 1931 po południu…

Właśnie list nr 1 odebrałem, odpiszę w następnym. Tymczasem mocno, mocno moją Maryśkę ściskam i całuję za wszystko razem. Pa! Twój

Kazimierz

List nr 4

Rzym, 13 listop. 1931

Maryś mój Drogi! Ukochany Maryś!

Piszę w jakiejś poczekalni, wieczór na dworze ciemny, ulice ale toną w powodzi świateł i barwnych reklam, auta jak szalone pędzą ulicami i barwny potok ludzi płynie i płynie. Ach! Jak mię już zmęczył Rzym, nogi omdlewają od biegania po mieście, a nic nie mogę wybiegać. Ludzie bez serca.

Przerwałem, wszedł ks. prałat

I znowu przerwa była, podano kolację, smaczna, 1/2 l pysznego wina, talerz makaronu, jajecznica, duża bułka białego chleba, winogrony, ser, a teraz zapaliłem kochany papieros – od Marysi mojej, noszący ślad Twych ust kochanych. Maryś! Ty mój dobry Kochany Drogi Maryś! Czemu to nie Ty koło mnie jesteś, tylko Twa fotografja? Tak bym Cię całował teraz pieszczotliwie, tak tulił do serca za wszystko, wszystko razem, i za to dobre serce, i za kochany, dziś otrzymany list nr 1, i za te oczy dobre, które z fotografji patrzą na mnie! No! Ale zawsze trzeba godzić się z losem, całuję tylko mocno, serdecznie obie kochane rączyny, całą Maryśkę moją, za ten dziś otrzymany, kochany list.

I piszę dalej, a więc z tym prałatem. Jest tu w Rzymie Kollegium Polskie księży, którzy chodzą na uniwersytet papieski. Przełożonym tego zakładu jest poznańczyk ks. prałat Zakrzewski. Już buty schodziłem, tyle razy chodziłem do tego instytutu, aż dziś miałem szczęście mówić z nim osobiście. Miły człowiek i dobry. Taki inny od tych małp „warszawskich”, od tych hrabiów, posłów, konsulów i innej hołoty! Obiecał na jutro zdjęcie całego Kollegium i z góry sam od siebie zapłacił 100 lir. Wiesz Maryś, aż oczy z radości błyszczą, 100 lir tkwi w kieszeni, całe 100 lir, a bilet okrętowy do Trypolisu kosztuje 190 lir tylko, zatem krok naprzód zrobiłem; trzeba wprawdzie zrobić zdjęcie i z 40 pocztówek, ale 100 lir to prawie 50 zł. Nie tylko te 100 lir mię cieszą, ale to podanie mi ręki podniosło mię na duchu, a byłem już tak rozbity, zmiażdżony prawie! Może to Twoja modlitwa pomogła, może modlitwa mojich dzieci! Ja modlę się teraz często, ale te troski rozliczne nie pozwalają skupić myśli, nie wiem, czy taka modlitwa coś warta.

Wiesz Maryś? – podobasz mi się na tym zdjęciu ostatnio przeze mnie robionym. Może to robią te loczki na czole, które mi Marysię kochankę przypominają? Nie wiem, ale od chwili, jak Cię zobaczyłem na placu Sapieżyńskim po powrocie z Karpat, znajduję Cię inną, podobniejszą do tej mojej Maryśki z placu Wolności, do tej Maryśki z ulicy Krzyżowej, do której sercem całym lgnąłem. Jednak Maryś, kobieta powinna się starać podobać, ot, choćby drobnostką. I za te loczki całuję silnie, i za te wspomnienia, które one wywołują. Wiesz Maryś, aż mi przykro, że nie mam możności popieścić Cię choćby listownie. Ty tak kochanie piszesz, tak serdecznie, a ja myśli skupić nie umiem, nie mogę, może z Afryki więcej pisać będę, może się skupię i wyzbędę tych poszarpanych nerwów rzymskiem życiem.

Czy wiesz Maryś, co mi się najbardziej podoba w Rzymie? Cicha, skromna cela klasztorna, te białe wybielane ściany, czarny krzyż na nich, łóżka, biurko i szafa, okna z widokiem na bazylikę św. Piotra, a pod oknami zieleń ogrodu. Gdyby jeszcze można nie słyszeć tego wycia syren automobilowych i innych zgiełkliwych odgłosów wielkiego miasta! Lub gdybym mógł znaleźć się teraz wieczorną godziną w cichej izbie Twojej!…

No! Ale już po modlitwach wieczornych, trzeba jeszcze wody przynieść, chcę trochę popracować dzisiaj, Pa zatem.

Całuję moją Kochaną Marysieńkę po całem ciele, Twój zawsze Ten sam

Kazimierz