Jedrix. Umrę jutro - R.F. Crack - ebook

Jedrix. Umrę jutro ebook

R.F. Crack

3,4

Opis

Jedrix. Umrę jutro” [18+] rozpoczyna cykl opowiadań zatytułowany „Miasto marzeń”. Przeznaczony dla fanów SF, akcji i klimatów cyberpunka.

 

📖 Po zmroku zazwyczaj wybierał się na spacer po dzielnicy. Odpoczywał, oglądając opustoszałe place zabaw, wysprejowane przystanki, zniszczone fasady starych kamienic, oświetlone poświatami bijącymi z okien bloki, eleganckie wystawy nieczynnych już sklepów oraz zaułki pełne bezdomnych. Oprócz tego rozmyślał nad swoimi sprawami. Aby nikt nie zauważył jego „małego obrzędu” i nie wykorzystał go przeciwko niemu, codziennie zmieniał trasy. Zupełnie się nie spodziewał, że dostanie taki telefon. Nie tak szybko. Odtąd czas zaczął grać na jego niekorzyść.

„Opuszczałem go wiele razy z postanowieniem, że już nigdy więcej tam nie wrócę.
I tyle samo razy wracałem.
W końcu coś sobie uświadomiłem:
jak ja kur** kocham to miasto”.
- Malik, RC naszpikowany modyfikacjami.

„Nie ratuj świata. Ratuj siebie.
Świata już nie uratujesz”.
- ojciec do dwunastoletniego syna.

 

O Autorze

R.F. Crack – szalony twórca przechadzający się mrocznymi ulicami Miasta marzeń. RC i jednocześnie poszukiwacz. Mocno uzależniony od dobrych historii.

Media społecznościowe autora:
FB - RFCrack
Insta - TheReal_Crack
Patronite.pl/RFCrack

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 92

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (21 ocen)
8
1
5
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
OnLee

Nie oderwiesz się od lektury

Gdzie ciąg dalszy?
00
materut

Nie oderwiesz się od lektury

za szybko się kończy ;)
00

Popularność




R.F. CRACK

JEDRIX

Umrę jutro

WYDAWNICTWO MYSTIC MOUNTAIN

Zdjęcie na okładce:

Judeus Samson

Opracowanie okładki:

Wioleta Mikołajek

Redakcja:

Jan Stasica

Skład i łamanie:

R.F. Crack

ISBN 978-83-961187-0-7

ISBN 978-83-961187-1-4 (Epub)

ISBN 978-83-961187-2-1 (Mobi)

Media społecznościowe autora:

Facebook.com/RFCrack

Instagram.com/thereal_crack

Twitter.com/rf_crack

Patronite.pl/RFCrack

Wydanie 1, Żywiec 2021 r.

© R.F. Crack, © Wydawnictwo Mystic Mountain

Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu książki w środkach masowego przekazu wymaga zgody autora.

PROLOG

Po wybuchu czwartej Wojny Światowej w 2145 roku, trwającej dziesięć długich, mrożących krew w żyłach lat, świat zmienił się nie do poznania.

W wyniku użycia eksperymentalnej broni masowego rażenia, znajdującej się na orbicie planety, z mapy zniknęły dwa kontynenty - Ameryka Południowa i Australia. Ameryka Północna została doszczętnie zrównana z ziemią przez trzy bomby atomowe. Afrykę i Azję spustoszył śmiertelny wirus X-4, wypuszczony przez rosyjski wywiad. Choroby praktycznie nie dało się wykryć, ponieważ poza ogólnym osłabieniem organizmu nie zdradzała żadnych objawów. Przetrwała tylko Europa, lecz z pożogi wojennej ocalało zaledwie siedem procent ludzi.

Aby opanować powszechnie panujący głód, brak wody, biedę, choroby, liczne skrytobójstwa oraz częste powstania, Zjednoczenie Ocalałych Państw utworzyło w 2171 roku jedno państwo-miasto, które dumnie nazwano – Miastem marzeń. Przyjęto także uchwałę kończącą okres tzw. Naszej Ery, a rozpoczynającą Erę Świetności.

W 30 roku e.ś. w Mieście marzeń żyło około 99% populacji świata, czyli ponad pół miliarda ludzi, maszyn i zaawansowanych zwierząt.

Po odbudowaniu zniszczeń ludzie rozwijali się niezwykle dynamicznie, sięgając po coraz doskonalsze technologie i niekonwencjonalne rozwiązania. Spokojne, dostatnie dni ery świetności umocniły wszystkich w przekonaniu, że świat zmierza w dobrą stronę.

Nie spodziewali się, że najgorsze, miało dopiero nadejść.

SDX 1

„Lepiej, żebyś znał parkiet, po którym tańczysz”.- uliczny artysta.

Jedrix nie znosił tych tępych, „cienkich” leszczy z Codemixu. Ubrani w diabelskie skóry z mocno żółtymi sztucznymi włosami postawionymi do góry, oczami świecącymi niczym lampki choinkowe i pizdowatymi ryjami wyglądali jak żywcem wyjęci z jakiejś cholernej napieprzanki Nintendo 8143c. Zasrane kurwy. Choćby mieli lepszy sprzęt niż Regenci, nie załatwiliby go na jego terenie.

– Co ty tutaj robisz? – spytał ten z naderwaną brwią.

– Mieszkam tu – odparł Jedrix. – To ja powinienem zapytać, co wy tutaj robicie?

– Nie twoja sprawa, gnoju – rzucił najwyższy. Puszył się przy tym jak paw, jeszcze nieoskubany ze swoich piór na ogonie.

W magazynku mam trzydzieści świeżo załadowanych kul gotowych odstrzelić ci ten twój pierdolony łeb na strzępki, szybciej niż wypowiesz słowo „sorry”, pozerze – więc uważaj na to, co mówisz. Nie jesteś u siebie.

Było ich trzech: naderwana brew, wysoki i kudłaty na rękach (ubrany w dziurawe, poszarpane, chyba przez krokodyla, spodnie). Rozglądali się po okolicy, najwyraźniej szukając zaczepki, bo co innego mogliby robić? Wielcy bohaterowie. Poza biciem przechodniów, młodych ojców wracających z pracy do domu, nie potrafili nic innego. Zgodnie z propagandą stanowili zaplecze dla oddziału o nazwie „FIP”, spełniającego funkcję policji (FIP to znaczy Funkcjonariusze Instytucji Prawa, albo Fujary i Pajace, jak tłumaczyli lokalni z „Urwanego Sektora”). Tak naprawdę FIP-y nigdy z nimi nie pracowali, ani ich nie wzywali, kiedyś były próby ujednolicenia służb, ale jak to zwykle bywa, rozeszły się o forsę. Dlatego Codemixy zostali małym, skundlonym oddziałem pałętającym się bez wyraźnych obowiązków i celu po mieście. Krążyli, przeszukiwali przechodniów, szukali zaczepki z małolatami, podrywali co ładniejsze kobiety. Ubrani jak gwiazdy punka, pochodzące z dalekiej przyszłości, przy każdej sposobności starali się zwrócić na siebie uwagę. I przeważnie im się to udawało.

– Nie bądź taki twardy, bo powietrze może z ciebie szybko ulecieć – odpowiedział Jedrix. – A gacie mogą się napełnić szczochami.

Wysoki zacisnął pięść, nakładki jego oczu zatrzymały się na kolorze bordowym. Codemix pewnie kalkulował, czy w trójkę poradzą sobie z Jedrixem. Pozostali stanęli niepewnie kilka metrów od siebie. Wysoki zrobił krok do przodu.

– Jeszcze jeden i matka będzie musiała odwołać bezpowrotnie wszystkie twoje wizyty u fryzjera, więc się zastanów – dorzucił Jedrix.

– Przyjdzie taka chwila, że cię dorwiemy. Wtedy będziesz leżał i błagał o li…

– Milcz. Bo mogę stracić nad sobą panowanie, a to dobrze nie wróży.

– Chodź, Maxim – odezwał się kudłaty. – To śmieć. Nie warto tracić na niego czasu.

Codemix oderwał wzrok od Jedrixa dopiero po tym, jak Kudłaty położył mu rękę na ramieniu. Do końca chciał zgrywać twardziela. Oni po prostu tacy byli. Nigdy się nie zmieniali. Najwięksi chojracy w głębi duszy zawsze byli największymi tchórzami i Jedrix wiedział to z doświadczenia z „pracy z ludźmi”, jeżeli można tak nazwać jego robotę.

Chłystki ruszyły półmrocznym, betonowym chodnikiem prowadzącym w stronę wybrzeża. Odbijały się na nim migające szyldy sklepów. Niechętnie przebierali nogami, jakby chcieli Jedrixowi coś udowodnić. Chodziło o męskość. Szkoda tylko, że zapomnieli o rozumie, uśmiechnął się pod nosem.

Na wysokości sex-shopu Kudłaty obrócił głowę.

– TY, PODRAPANE OKO! JUTRO – Przeciął szyję kciukiem jak nożem.

Jedrix poczuł wzbierającą w sobie złość, ale jego uwagę przykuł wibrujący na ręce zegarek. Ktoś dzwonił. Dzisiaj wam odpuszczę. Odchylił kciuk, żeby odebrać połączenie. Gdyby skierował palec do środka, dzwoniący usłyszałby pocztę głosową. W uchu miał wszczepiony niewidoczny gołym okiem mikrogłośnik, a do wargi wklejony mikroskopijnych rozmiarów skóropodobny mikrofon, więc nie musiał przystawiać nic do uszu ani do ust. Zegarek w ogóle był bajerem. Właściwie Jedrix dziwił się, dlaczego ludzie tak nazywają ten sprzęt, przecież od trzeciego roku przestał on pokazywać czas. Czas się czuło. Dzięki rewolucyjnej inżynierii genetycznej.

– Halo – usłyszał przerywany, niezidentyfikowany głos.

Może to Finet?

– Halo? – powtórzył dzwoniący.

Teraz go rozpoznał.

– No – odpowiedział Jedrix.

– „Ri”?

– No pewnie, że Ri, a kto inny?

– Ri, idą po ciebie. Błagam cię na Boga, czy na tego, w kogo najbardziej wierzysz – uciekaj. Nie walcz. Wiedzą o „tym”.

– Kto?

– Ery. – Skrót oznaczający Regentów.

– Pierdolisz?

– Zero-osiem-jeden. Pomyłka. Przepraszam. – Rozłączył się.

Jedrix poczuł się tak, jakby jakiś ciężar spoczął mu na piersiach. Serce zmieniło tryb na „slow-mo”, wybijając swój głuchy rytm w jego myślach. Umysł wszedł na niebezpiecznie wysokie obroty. W mgnieniu oka zdał sobie sprawę, że ma najwyżej trzy minuty, bezpiecznie – jedną, żeby się spakować i schować do tunelu. Od dawna był na to przygotowany, bo miał ryzykowną pracę, ale nie sądził, że namierzą ich tak szybko. Ktoś musiał sypnąć lub pójść na układ ze Służbami. Jimmy albo Jackas. Ewentualnie „Zi”. Kłamliwe szczury.

Codemixy zniknęli w cieniu nieoświetlonej części chodnika.

Ri wziął głęboki oddech, po czym rzucił się w stronę klatki schodowej. Wbiegł na schody, drugie, trzecie piętro, wyjął z kieszeni klucz, czwarte piętro, metalowe drzwi, skaner, podbiegł do beżowej sofy, nacisnął przycisk. Rozłożyła się, odkrywając skrytkę, w której leżała czarna sportowa torba z lat dziewięćdziesiątych. Nie chciał jej wyjmować, ale nie miał wyjścia. Finet nigdy nie żartował w takich sprawach, nawet kiedy szkolił młodych. Z pionowej wąskiej szafki wyciągnął strzelbę IZS-500 z nabojami. Potrafiła jednym strzałem powalić na ziemię Gigantów w zbrojach. Byli to zawodowi żołnierze wyszkoleni do ochrony rządowych obiektów, walczący w tytanowych szkieletach bojowych, które przedłużały im ręce i nogi. Do drugiej torby spakował jedzenie i gadżety. Ból odnowił się w jego prawej stopie, którą w zeszłym tygodniu zahaczył o kratkę ściekową, biegnąc po zmroku.

Nagle zrobiło się cicho. Przeraźliwie cicho. Przez otwarte drzwi nie wpadał do mieszkania żaden odgłos ani szum. W jego fachu oznaczało to jedno – już tu są. Wychodzą po schodach. Dom jest otoczony. Ma około pięć procent szans na ucieczkę.

Nie zdążę zejść do tunelu. Szlag! Mogłem posłuchać Arii, która mówiła, żebym zmienił to mieszkanie.

Regenci byli prawdziwymi profesjonalistami wyposażonymi w najnowszą broń. Przy strzelaniu do nich musiałeś bardzo uważać. Jak spudłowałeś na początku, to łapiduchy sprzątający ciała na drugi dzień mogli zeskrobywać twoje flaki z posadzki zaostrzoną dwudziestocentymetrową łopatką.

Głosem zamknął drzwi. Wyjrzał ostrożnie przez kuloodporne okno na ulicę. Pod klubem naprzeciwko stał jakiś fagas z umalowaną lalką. Po lewej biegały dzieciaki za piłką. Nigdzie nie zauważył czarno-złotej furgonetki, więc przypuszczał, że wysłali połowę oddziału. Dwunastu specjalistów. Dwunastu wspaniałych! Przeprowadzą szybki szturm na mieszkanie, zrobią swoje i może jeszcze zdążą wrócić do domów na ciepłą kolację.

Nie dziś.

Wyjął z lodówki dwa granaty zimno-oślepiające, aktywował je i podszedł do małego okienka ukrytego przy podłodze, wychodzącego na schody. Dwóch Regentów z IZS-ami skradało się do góry. Ostatni z nich wzywał ręką następnych.

Dali im nowy model. Szczęściarze.

Już miał wyrzucić granat pomiędzy czwórkę, żeby przetestować ich pancerze, kiedy usłyszał ogromny huk za plecami przypominający odgłos walenia muru. Łoskot zdezorientował go na moment. Budynek zatrząsł się, a biało-szaro-nijaki pył, wypełniając przestrzeń wokół, wlazł mu do oczu i nosa, oraz osiadł na ustach. Jedrix upadł na kolano, przez kilka sekund nic nie widział. Przypuszczał, że zaraz Regenci wyważą drzwi wejściowe i wejdą do środka. Tak by postąpili profesjonaliści. Przynajmniej tak powinni, choć tam czekała ich mała niespodzianka. Może tego się bali. Przetarł brudne oczy nasadą dłoni. Spojrzał jednym okiem na pokryte pyłem granaty. Obrócił głowę, żeby zobaczyć co się stało. Silny strumień białego światła z nieba doszczętnie go oślepił. Sięgnął do kurtki po okulary ochronne i po chwili zobaczył funkcjonariusza siedzącego za reflektorem w helikopterze. Podszedł, żeby mu się przyjrzeć. Do maszyny była przymocowana metalowa łapa wisząca na stalowej linie. Łapa rozerwała połowę dachu oraz zwaliła dużą część ściany od strony ulicy. Mieszkanie zasypał gruz, który przywalił torbę leżącą na sofie.

Kurwa! Remontowałem to miejsce sześć miesięcy, służbiaki. A więc tak chcecie się bawić? No dobra.

Próbował sięgnąć po czarną torbę, gdy Regenci wysadzili drzwi wejściowe, które z trzaskiem wpadły do środka. Upadł na podłogę. Schowany za fotelem obserwował, jak powoli opada kurz i w myślach liczył.

Trzy.

Strasznie dudniło mu w uszach.

Dwa.

Koleś z helikoptera przesuwał po mieszkaniu okrągłym snopem światła, ale prawie nic nie dało się zobaczyć w tej zawierusze.

Jeden.

Usłyszał, że wchodzą do mieszkania. W futrynach pojawił się ciemny hełm pierwszego z nich.

Zero.

Zaraz będą fajerwerki.

Schował głowę w dłoniach.

BUUM! BUUM!

Płytki pod stopami oficerów oraz meblościanka za drzwiami rozsypały się w drobny mak, raniąc funkcjonariuszy służb specjalnych. Regenci, którzy byli z tyłu, chwycili ogłuszonych kolegów, szarpnęli ich i sprowadzili piętro niżej. Klęli na czym świat stoi.

Jedrix przeskoczył na drugie skrzydło mieszkania, przewrócił się na plecy, złapał pistolety, które niemal same wskoczyły mu do rąk i zaczął strzelać do helikoptera. Od teraz Regenci mieli prawo go zabić. Oddanie strzału do funkcjonariuszy było biletem w jedną stroną – albo przeżyjesz ty, albo oni. Raczej nie zdarzało się, żeby ostateczne rozstrzygnięcie było inne. No chyba że w przypadku Codemixów, ale ich nie zaliczał do służb.

Wypuścił trzynaście pocisków w okolice wirnika, lecz helikopter nagle się wzniósł, dlatego chybił. Pilot wyleciał z zasięgu strzału. Jedrix obawiał się jego odwetu, więc prawy pistolet trzymał nieustannie nakierowany na okienko śmigłowca, a lewym nękał Regentów chowających się na schodach. Kule latały po mieszkaniu i klatce jak kulki we flipperze, tam i z powrotem, na jedną i drugą stronę. Głuchy, tępy wystrzał zasygnalizował wymianę magazynku.

Cholerny kurz.

Pilot podlatywał bliżej, żeby funkcjonariusz siedzący za jego plecami mógł oddać precyzyjny strzał. Jedrix przymierzył, wstrzymał oddech, zwizualizował sobie tor lotu kuli, przechylił odrobinę pistolet, nacisnął spust. Pocisk przeszył zimne powietrze i wbił się w jasne blaszki przy wirujących łopatach.

– JEEA!

Z silników maszyny wydobyła się czarna smuga chropowatego dymu wirująca w powietrzu niczym małe, dziwne tornado. Trafienie od razu ściągnęło śmigłowiec w dół.

Tymczasem Regenci wrzucili do mieszkania granaty oślepiające, ale Jedrix miał na nosie niezawodne okulary Ziksa.

Możecie mi naskoczyć, chłopcy.

Wychylił się zza filara i zaczął strzelać seriami. Dwóch Regentów upadło na ziemię, trzymając się za nogi. Trzeci dziurawił pociskami szafę, która stała na drodze, aby dosięgnąć Jedrixa. Gdy kula przeleciała tuż nad głową Ri, zdecydował, że czas stamtąd wiać. I to szybko.