Opuszczę ją po śmierci - Joanna Linga - ebook

Opuszczę ją po śmierci ebook

Joanna Linga

4,8

Opis

Niektóre uczucia prowadzą do grobu

Czternaście lat temu los połączył Rosie i Jamesa, dwójkę zakochanych w sobie nastolatków, po to, by po chwili rozdzielić ich w brutalny sposób.

On – na polecenie ojca wyjechał do Bolonii, gdzie został wciągnięty w strukturę mafii.

Ona – nie potrafiła zrozumieć jego decyzji i została sama…

Po wielu latach spotykają się ponownie, ale teraz nic nie jest tak proste, jak wtedy, gdy byli dziećmi. James podejmuje decyzje, które kładą cień na jego moralności. Snuje intrygi i dalekosiężne plany, a Rosie przypadkiem staje się ich częścią.

Bohaterowie niespodziewanie zostają zmuszeni dokonać wyborów, które zaważą nie tylko na ich odnowionej, pełnej żaru relacji, lecz także na ich życiu... Bo mafię opuszcza się dopiero po śmierci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 343

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Joanna Linga

Opuszczę ją po śmierci

James

Urodziłem się w Stanach Zjednoczonych. Dorastałem w Meksyku bez ojca i jego krewnych. Do czternastego roku życia wiodłem spokojne życie amerykańskiego nastolatka. Chodziłem do ogólniaka, miałem pierwszą dziewczynę, grupkę kolegów, z którymi spróbowałem po raz pierwszy różnego rodzaju używek. Miałem jednego prawdziwego przyjaciela, jednego rodzica, jeden zniszczony samochód i jedno marzenie, aby wyrwać się z tej monotonii. Nie sądziłem, że los tak szybko postanowi spełnić marzenie gówniarza, którym wtedy byłem, gdy mając czternaście lat, po raz pierwszy zapragnąłem zmienić swoje życie. Czy postąpiłbym inaczej, wiedząc to, co wiem teraz? Możliwe. Na pewno paręset istnień ludzkich nadal chodziłoby po tym świecie, moi znajomi byliby biedni, ale raczej szczęśliwi, a moja ówczesna dziewczyna prawdopodobnie nadal byłaby moją dziewczyną.

Zarówno moja matka, jak i ojciec byli Włochami. Rodzicielka tylko raz odpowiedziała na pytanie o moje korzenie. Nazwała ojca gnidą i parszywym człowiekiem, po czym zakazała wymawiać w domu jego imię. Wiem, że nazywał się Ottavio i podobno był biznesmenem. Tyle informacji mi wtedy wystarczyło. Jak mógłbym spędzać matce sen z powiek, wypytując ją o przeszłość, skoro przy każdej wzmiance o Włochach rozglądała się nerwowo po domu, aby w następnej chwili dzwonić do swojego bliskiego przyjaciela Riccarda, który też dziwnym trafem pochodził z Włoch? Znalazł się przy matce bardzo szybko, gdy zamieszkaliśmy w Ameryce. Szczegółów ich relacji nie znałem, domyślałem się, że jest dla niej bliską osobą tylko po tym, że czasami matka zostawała u niego na noc. Nigdy nie gościł u nas, nigdy nie rozmawiałem z nim dłużej niż dziesięć minut i nigdy o poważnych rzeczach. Jego obecność obok Rosaline była dla mnie codziennością. Przestałem pytać, tak jak tego chciała. Wtedy się nad tym nie zastanawiałem. W tamtym okresie swojego życia nad niewieloma sprawami się zastanawiałem.

Gdy poznałem wartość pieniędzy, rozpocząłem pracę w warsztacie samochodowym. Szło mi całkiem nieźle. Byłem samoukiem. Mój ówczesny szef był ze mnie dumny i wiele razy sugerował mi, że jeśli zdecyduję się zostać w mieście po maturze, on zatrudni mnie na stałe. Moje ego zostało mile połechtane. Pasowało mi to. W ogólniaku mieliśmy spotkania z przedstawicielami różnych zawodów. Moje serce zdobyli wtedy dwaj ostrzy z twarzy, napakowani mężczyźni z nieśmiertelnikami na szyi. Opowiadali o szczegółach misji, o korzyściach z zaciągnięcia się do armii. Wtedy nie zastanawiałem się, dlaczego nie powiedzieli nic o negatywnych stronach służby w wojsku. Dostrzegłem szansę na przeżycie niesamowitych przygód, jakie dać może armia, moją dziewczynę czekającą wiernie na to, aż wrócę do niej. Oczami wyobraźni widziałem siebie i mojego przyjaciela walczących ramię w ramię. Ot takie zwyczajne plany amerykańskiego nastolatka. Dzisiaj mogę powiedzieć, że po części moje marzenia się spełniły. Czas jednak zweryfikował wszystko. Jak to się mówi, im bardziej człowiek planuje, tym mniej mu wychodzi.

Moje idee szlag trafił dnia dwudziestego trzeciego marca. Pamiętam pogodę, która wtedy była. Mocno padał deszcz i od czasu do czasu ciszę na lekcjach przerywał odgłos pioruna. Już wtedy powinienem był się domyślić, że to zły omen. Każda negatywna chwila mojego życia następowała dokładnie wtedy, gdy na dworze szalała burza. Wtedy nie mogło być inaczej. Tego dnia miałem walkę ze złotym chłopakiem Brooklynu. Mówiliśmy tak na wyjątkowo paskudnego z charakteru bogatego gówniarza, który znęcał się nad młodszymi. Zareagowałem jako jedyny. Umówiliśmy się na sprawiedliwą i czystą walkę, głupi jednak nie byłem, i kastet podarowany przez mojego kumpla zawsze trzymałem w kieszeni. Gdy wybiegliśmy na dwór w akompaniamencie ogłuszającego huku, pod drzwiami szkoły oparty o czarnego dodge’a stał starszy gość z cygarem w ustach, złotym sygnetem na serdecznym palcu i z uśmiechem godnym prawdziwego mordercy. Przywołał mnie jednym ruchem ręki. Facet stojący obok niego utwierdził mnie w przekonaniu, że nie należy się zbytnio ociągać z podejściem. Mój przyjaciel Steven kroczył u mojego boku. Wtedy już zdawałem sobie sprawę, że coś przeskrobałem. Idąc, nie rozumiałem powagi sytuacji, w której się znaleźliśmy, ale sztuki walki, które trenowałem, nauczyły mnie jednej rzeczy: zawsze patrz przeciwnikowi w oczy, dlatego hardo patrzyłem w oczy rywala. Wybuch śmiechu tego gościa przekonał nas, że to nie będzie zwykła pogawędka. Tajemniczy facet nazywał się Emilio, i to on właśnie wyjawił mi prawdę o moim pochodzeniu. Staliśmy ze Stevenem ramię w ramię i po raz pierwszy w życiu poczułem, że do czegoś przynależę, że to nie może być tak, że resztę życia spędzę w warsztacie samochodowym.

W skrócie miałem czternaście lat, mój świat zmienił się. Czego się wtedy dowiedziałem? Moja matka miała romans z ochroniarzem, uciekli do USA, ojciec pozwolił matce żyć tylko dlatego, że była ze mną w ciąży. Jedyne, co się zgadzało z tym wszystkim, co mówiła Rosaline, to informacja, że ojciec był biznesmenem. Jasne, był podobno świetnym zarządcą rodzinnego majątku. Był donem mafii, jakimś capo di tutti capi, cokolwiek to znaczyło, ja miałem być jego następcą, a Emilio miał się zająć sprowadzeniem mnie to ojczystej Bolonii. Dostałem dwa miesiące na ogarnięcie swoich spraw. Przystąpiłem do tego od razu. Po wielu kłótniach z matką, jej wylanych łzach, ucieczkach z domu, walkach w podziemiach organizowanych w celach zarobkowych dla takich gówniarzy jak ja, wspólnie ze Steven zdecydowaliśmy się jednak wrócić do korzeni. Zerwałem też ze swoją dziewczyną Rosie, która podobno wylała tysiąc łez z mojego powodu. Widziałem jej stan psychiczny, bolało mnie to, ale wtedy to była dla mnie rzecz niewarta dalszej kontemplacji. W grę wchodził obowiązek, który musiałem spełnić wobec mojego ojca i rodziny. Czy nastoletnia miłość mogła z czymś takim konkurować?

Z Rosie poznaliśmy się w dzieciństwie. Próbowała zjechać z krawężnika na jezdnię na swoim różowym rowerku bez dodatkowych kółek. Akurat grałem w piłkę ze Stevenem. Piłka wyleciała na chodnik, a Rosie ze strachu przewróciła się, kalecząc sobie dosyć poważnie kolana. Podbiegłem do niej. Płakała do momentu, gdy mnie zobaczyła. Myślałem, że się zawstydziła, ale ona otrzepała swoje króciutkie spodenki, zacisnęła usta w wąską kreskę, po czym nakrzyczała na mnie, że powie wszystko mojej mamie i dopiero wtedy zobaczę. Nie wiem, co miałem właściwie zobaczyć, ale ją zobaczyłem ponownie dopiero kilka miesięcy później na jej urodzinach. Nasze mamy się zaprzyjaźniły i musieliśmy częściej się spotykać. Złapaliśmy ze sobą lepszy kontakt, gdy uratowałem ją przed trzema dzieciakami, które siłą chciały ukraść jej cukierki. Od tamtej pory trzymaliśmy się razem. Ja, Steven, Rosie, i później dołączyła do naszej ekipy także Stacey. Parą zostaliśmy praktycznie od razu. Nie miałem pojęcia, co robią pary w naszym wieku, ona też nie. Trzymaliśmy się za ręce, całowaliśmy się i robiliśmy inne ciekawsze rzeczy. Wtedy myślałem, że mogłem zrobić dla niej wszystko, ale gdy zostałem postawiony przed szansą spotkania swojej rodziny, postanowiłem nie patrzeć za siebie i wyjechać. Dzisiaj wiem, że byłem pieprzonym egoistą.

I tak oto dwudziestego trzeciego maja wsiadłem do czarnego dodge’a zaparkowanego obok mojego domu. Matka stała na progu, patrząc na mnie przez łzy; wiedziałem wtedy, że nie zapomnę tego widoku do końca życia. Obok mnie siedział wytrwale Steven. On za to patrzył zafascynowany na sygnet grubego Emilia. Stevena nie miał kto żegnać. Jego rodzice miesiąc przed naszym wyjazdem zginęli. Dziwny przypadek, jakby się nad tym dłużej zastanowić, ale postanowiliśmy nie stawiać pytań, nie myśleć o tym z powodu wniosków, do jakich można było dojść. Wtedy nie żałowałem. Zostawiałem za sobą świat, który był poukładany i zaplanowany. Spoglądałem na budynki, które mijałem, na płoty odgradzające sąsiadów, do których każdego dnia mówiłem dzień dobry, na szkołę, którą miałem w planach ukończyć z wyróżnieniem. Migotało mi to wszystko przed oczami, a ja tylko raz w tamtej chwili dosłownie przez ułamek sekundy pożałowałem, że porzucam to, co znane. Byłem pewny, że złapałem Pana Boga za nogi, dziś wiem, że to diabła złapałem wtedy, a ze szczęściem to nie miało wiele wspólnego. Przyjąłem włoskie imię Ermanno i tak zaczęła się moja historia.

***

Bolonia, czasy współczesne

Zapaliłem już drugiego papierosa, od kiedy dostałem polecenie od ojca, abym osobiście zajął się sprawą Antonia. Wiedziałem, co to w praktyce oznacza. Jeszcze wczoraj gość zarządzał jednym z najlepiej opłacanych klubów nocnych na terenie południowej Bolonii, a dzisiaj miał być przyprowadzony przed oblicze jego dona i skazany na śmierć, którą miałem zadać ja. Ze stoickim spokojem patrzyłem na czarne drzwi z różowym napisem głoszącym radość z doczesności. Nie śpieszyło mi się. Nie miałem ustalonej godziny, a wiedziałem, że im dłużej postoję tu, gdzie jestem, tym mniej poniosą mnie nerwy i trudniej będzie mi się zdenerwować, z czego zapewne mój ojciec nie byłby zadowolony. Po mniej więcej dwudziestu minutach zobaczyłem go wychodzącego z klubu i kierującego się w stronę czarnej limuzyny. Obok niego szła na oko osiemnastoletnia dziewczyna w skąpym stroju pielęgniarki. Antonio już teraz nie mógł utrzymać rąk przy sobie i zapewne gdyby nie dostrzegł mnie stojącego kilka metrów dalej, zerżnąłby ją na ulicy, na co ta gówniara pewnie by chętnie przystała. Nawet z mojej perspektywy widziałem, jak pobladł, a ręce zaczęły mu się trząść.

Zdawałem sobie sprawę z tego, jak byłem nazywany wśród takich gnid jak oni: „anioł śmierci”. Żałosne przezwisko, którego nie mogłem nijak wyplenić. Z każdym moim krokiem Antonio cofał się, dzwoniąc zapewne po ochronę. Nie bałem się, bo i czego miałem się bać, tylko głupiec spróbowałby podnieść rękę na przyszłego capo. Bez wątpienia obecny tutaj facet nie miał niczego poza wielkim brzuchem, kasą, którą był winien mojej rodzinie, i kilkoma dziwkami.

– Och, Ermanno nie spodziewałem się dzisiaj ciebie. – Pośpieszne odepchnął kobietę, która wciąż ładowała mu się do auta, nie rozumiejąc powagi sytuacji, w jakiej znalazła się przypadkiem tego feralnego wieczoru.

– To zaskakujące, że nie przewidziałeś tego po dwóch ponagleniach. Właśnie, a jak zrosła ci się ręka po ostatniej wizycie pracowników mojego ojca? – Popatrzyłem na miejsce, którego facet odruchowo dotknął.

– Oddam wszystko, naprawdę, tylko za miesiąc, akurat będę miał dostawę nowych dziewczyn, proszę, poproś dona, niech poczeka, mam rodzinę, dzieci! – Na jego czoło wystąpiły pierwsze kropelki potu.

– Antonio, Antonio. – Zacmokałem, po czym sięgnąłem po papierosa. – Czas się skończył. Albo oddajesz teraz cały dług, albo wiesz, co będzie. Nie ma półśrodków, wiedziałeś o tym, zawierając z nami pakt. Takie są zasady piazzo, przecież wiesz. Trzydzieści procent zysku każdego dwudziestego piątego dnia miesiąca. My czekamy już trzeci miesiąc. Mój ojciec nie jest zadowolony, a wiesz, ja też nie lubię, jak on jest niezadowolony. O rodzinę się nie martw. Zabieramy naszą część, szefem zostaje ktoś od nas, a twoja rodzina jest zabezpieczona finansowo, to i tak więcej, niż ty będziesz dla nich w stanie kiedykolwiek zrobić. – Mówiąc to, spojrzałem na prostytutkę siedzącą już całkiem cicho na tylnym siedzeniu.

– Proszę cię, bierzcie wszystko, ja niczego poza życiem już nie chcę. Słyszysz? Bierz to wszystko!

Pokręciłem głową, nie byłem zadowolony z tego, jak facet się zachowywał. Byłem nauczony podejmować decyzje i ponosić wszelkie ich konsekwencje. Ojciec wpoił mi kilkadziesiąt zasad. Każda była bardziej rygorystyczna od poprzedniej. „Nie błagaj nikogo o życie i nie waż się odbierać go sobie sam”. Wiedziałem, co zaraz nastąpi, ale bardziej od władowania temu facetowi kulki w łeb nie chciałem spędzać wieczoru w towarzystwie ojca. Po chwili powietrze przeszył delikatny dźwięk odbezpieczanej broni, a sekundę później oddałem dwa strzały. I tak oto uwolniłem trzy osoby od męki dzisiejszego wieczoru. Antonia od tortur, siebie od towarzystwa ojca i tortur, jakie musiałbym serwować właścicielowi nocnego klubu, oraz dziewczynę, która przed śmiercią zapewne zostałaby w bestialski sposób uciszona, dając jej fałszywą nadzieję, że wyjdzie z tego cało. Wciąż tlącego się papierosa wrzuciłem do kałuży i przydeptałem. Dzisiejszy wieczór niestety dla mnie się jeszcze się nie skończył.

– Biblioteca Universitaria di Bologna – podałem adres szoferowi limuzyny, po czym wybrałem numer capo. – Nie udało się go przyprowadzić, ojcze, próbował popełnić samobójstwo, a na to nie mogłem pozwolić. – Po czym przerwałem połączenie.

Antonio dbał o bezpieczeństwo swoich klientów, nie pozwolił na zainstalowanie kamer, które mogłyby w jakikolwiek sposób służyć identyfikacji twarzy osób korzystających z tego przybytku. Wybrałem numer Stevena i po chwili odezwał się zaspany głos mojej prawej ręki.

– La Palma, dwa ciała. – Nie musiałem mówić nic więcej.

Czy takiego życia chciałem dla siebie? Kolejna zasada mojej rodziny brzmiała: Nie myśl o przeszłości, chyba że próbujesz przypomnieć sobie twarze zdrajców. Żyłem w rytm tej zasady.

Siedziałem w tym po uszy, robiłem takie rzeczy jak ta dzisiejszego wieczoru i tysiąc razy gorsze. Miałem pod sobą setki ludzi, setki biznesów, setki żyć i jedną niezapowiedzianą kobietę, która w najbliższym czasie miała przewrócić mój poukładany świat do góry nogami. Nade mną był już tylko capo di tutti capi.

Rosie

Nazywam się Rosie Marras. Urodziłam się we Włoszech, ale po śmierci mojego ojca musiałyśmy z matką wyjechać do Meksyku. Podobno przez długi ojca ścigała nas jakaś organizacja zajmująca się windykacją. Wiem, że moja matka, Emily, musiała z dnia na dzień porzucić to, co znała i kochała, na rzecz nieznanego kraju i życia. Byłam jej wdzięczna całym sercem za wszystko, co poświęciła dla mnie w tamtym czasie. Kiedyś podsłuchałam jej rozmowę z ciocią Marią i wtedy wszystko stało się dla mnie jasne. To nie żadna organizacja nas ścigała, ale mafia, i to nie wypadek samochodowy był przyczyną śmierci mojego ojca, tylko porachunki mafijne. Był zwykłym księgowym. Do dzisiaj nie zapomnę widoku jego ciała w trumnie.

Zamieszkałyśmy w Toluce, pięknym mieście nieopodal gór. Miałam dobre dzieciństwo. Nie miałyśmy wiele pieniędzy, dostępu do wielu rzeczy materialnych, ale miałyśmy siebie i miałyśmy wszystko. Chodziłam do liceum, a później planowałam studiować medycynę. Moja mama chciała zapomnieć o tamtym życiu, dlatego postanowiłyśmy nie rozmawiać o tym więcej. Mafia zabrała nam ojca, życie i dom. To nie tak, że strach nas opuścił. Każdej nocy sprawdzałyśmy zabezpieczenia domu, gdy któraś z nas wychodziła, miałyśmy ze sobą stały kontakt. Żyłyśmy szczęśliwie, ale myśl, że któregoś dnia mafia upomni się nas, cały czas siedziała nam z tyłu głowy.

Uczyłam się świetnie, miałam przyjaciółkę od serca. Miałam czternaście lat i pierwszego chłopaka. Miał na imię James. Jego rodzina też pochodziła z Włoch, ale poza tym ani on, ani ja nic więcej na ten temat nie wiedzieliśmy. Przynajmniej wtedy tak myślałam. Żyłam jak zwykła nastolatka, wymykałam się wieczorami z domu na spotkania z moich chłopakiem, całowaliśmy się na polanie w środku nocy, wyryliśmy nawet swoje inicjały na korze drzewa, które rosło koło polany. Takie zwykłe rzeczy, jakie robią ludzie w moim wieku.

Wszystko zmieniło się dwudziestego trzeciego marca. Czekałam na Jamesa niedaleko wejścia do szkoły. Widziałam, jak podszedł do grubego mężczyzny ubranego na czarno, który stał przy wielkim samochodzie z grubym papierosem w ustach. Byłam pewna, że coś złego z tego wyniknie. Wiedziałam, że po tym jak James wsiadł do samochodu razem ze Stevenem, który był jego najlepszym przyjacielem, wiele się zmieni. Pobiegłam na naszą polanę i czekałam kilka długich godzin na Jamesa, ale on się tego wieczoru nie pojawił. Zaczął mnie unikać. Widziałam wiele siniaków na jego twarzy, pozdzierane kolana i zabandażowane dłonie, parę tygodni później zerwał ze mną, mówił o nowym życiu, nazwał mnie balastem, którego nie chce niańczyć do końca życia, po czym wykrzyczał, że jestem nic nieznaczącą, głupią dziewczyną. Zalana łzami obiecałam sobie wtedy, że nigdy więcej się nie zakocham. Czy dotrzymałam słowa? I tak, i nie.

Po jego wyjeździe czułam się jak bohaterka marnych powieści dla nastolatek, w których on odszedł, nie myśli o niej wcale, a ona kocha, czeka i ma nadzieję, że któregoś dnia on się opamięta, zda sobie sprawę, że tak naprawdę tylko ją kochał, i razem odjadą w stronę zachodzącego słońca. Po paru latach przestałam mieć nadzieję i wyleczyłam się z dziecięcej naiwności. Przez te kilka lat nie próżnowałam, próbowałam zasięgać różnych informacji o Jamesie. Udało mi się ustalić tylko tyle, że dołączył do swojego ojca gdzieś we Włoszech i nadzoruje jakąś jego inwestycję. Podobno świetnie sobie radził, podobno zapomniał o matce i podobno zapomniał o mnie.

Postanowiłam spróbować żyć dalej, i ukrywać przed innymi negatywne uczucia. Tymczasem moja matka wpadła w obłęd. Każdego dnia coraz bardziej zatracała się w chorej nienawiści i pragnieniu zemsty. Obwiniała mnie, ojca, mafię, a na końcu życie. Planowała zemstę. Miałam odegrać w niej rolę. Początkowo trzecioplanową, z biegiem lat okazało się, że jednak chodziło o rolę główną. Nie potrafiłam odmówić. Przecież to była moja matka. I tak oto ja żyłam w oczekiwaniu na plan, a moja matka żyła, tworząc ten plan. Czy to było dobre? Cóż, miało swoje plusy i minusy…

***

Oksford, czasy współczesne

Otworzyłam oczy parę minut przed budzikiem, ale równie dobrze mogłam ich wcale nie zamykać. Od dłuższego czasu nie sypiałam prawie w ogóle. Męczyły mnie ciągłe podróże z Anglii do Meksyku i z powrotem. Po ostatniej rozmowie z mamą zastanawiałam się poważnie, czy nie dokończyć stażu w rodzinnej miejscowości. Nasza sąsiadka mówiła mi, że matka w niczym nie przypomina siebie sprzed kilku miesięcy. Podobno nie wychodzi z domu, przychodzą do niej różne dziwne osoby, rozmawia z ludźmi z zagranicy. Ostatnio nawet była widziana z mężczyzną, który miał spluwę, ale liczyłam się z tym, że niektóre historie moich sąsiadów były grubo przesadzone. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że w każdym kłamstwie jest jednak jakieś ziarno prawdy. Moje rozmowy z matką też nie przypominały już naszych rozmów sprzed kilku miesięcy. Czułam się za nią odpowiedzialna, więc czy mogłam wciąż zagłuszać swoje wyrzuty sumienia? Pewnie nie, i dlatego postanowiłam, że jeszcze w tym miesiącu odbiorę papiery z John Radcliffe Hospital i złożę je do szpitala w Toluce. Słowa ojca brzmiały mi wtedy w głowie jak mantra: „Pamiętaj, rodzina jest najważniejsza”. Starałam się żyć według tej zasady, mając na uwadze inną, którą sama przerobiłam, taką mianowicie, że rodzina to nie tylko więzy krwi. No, może serial Supernatural też miał w to jakiś wkład, ale nie ma co się rozdrabniać na ten temat. Sens był taki, że sama tworzyłam swoją rodzinę i byłam w stanie wiele dla niej zrobić.

– O, Rosie, nie śpisz?

Najpierw zobaczyłam lewy profil mojej przyjaciółki, a potem jej długie blond włosy przebiły się przez maleńką szparę w drzwiach.

– Wejdź, Stacey, i tak nie spałam.

– Czy to ciężar pierścionka nie pozwala ci dobrze spać? – Uśmiechnęła się szeroko, niosąc ostrożnie naszą ulubioną kawę, którą postawiła na nocnym stoliku.

– Nie zaczynaj… Marco i tak jest dla ciebie wyrozumiały, czy mogłabyś w jego obecności udawać trochę lepiej, że go nie nienawidzisz?

Stacey nie wierzyła w trafność mojego wyboru kandydata na męża. Nie rozumiałam, o co jej chodzi, a może w gruncie rzeczy doskonale wiedziałam? Byliśmy już dwa lata razem. Czas się nie cofał, tylko biegł do przodu, moje marzenia też musiały się kiedyś skończyć. Przerobiłyśmy to ze Stacey milion razy. Wałkowałyśmy ten temat przy dwóch tequilach, wałkowałyśmy, kłócąc się i wyzywając, a nawet płacząc na polanie miłości, i w tej kwestii nastąpił definitywny koniec tematu.

– Okej, okej, okej. – Rozłożyła ręce w obronnym geście. – Postaram się być bardziej ludzka dla tego… Marca. Powiedz lepiej, co postanowiłaś w sprawie wyjazdu do Toluki?

Nie miałam zamiaru jej okłamywać, nie chciałam też, aby poświęcała się dla mnie, jednak gdzieś na samym dnie serca byłam egoistką, gdy z udawaną obojętnością wyjawiłam jej swoje plany, oczekując, co postanowi. Te dwie minuty, podczas których wyczekiwałam jej decyzji, aby po chwili zobaczyć, jak podchodzi do okna, myśląc zapewne o ubraniu w słowa swojej odmowy, były dla mnie wiecznością, ale w następnej chwili odwróciła się w moją stronę, wypowiadając słowa, których nigdy nie zapomnę:

– Jadę z tobą, kochana.

Chwilę później rozbiegłyśmy się w różne strony, żeby pozamykać swoje sprawy tutaj, w Oksfordzie. Przez chwilę wydawało mi się, że spadł nam kamień z serca, ale może tak mi się wtedy tylko wydawało. Przede mną były jeszcze najtrudniejsze konsekwencje podjętej decyzji. Musiałam ją przedstawić mojemu narzeczonemu, do którego zaraz zadzwoniłam.

– Halo, Marco! Czy moglibyśmy się spotkać dzisiaj wieczorem? Chciałabym z tobą o czymś porozmawiać, i nie, nie jestem w ciąży.

Po uzgodnieniu godziny i miejsca odłożyłam telefon i rzuciłam się na łóżko.

Miałam tylko kilka godzin, aby przygotować się do tego spotkania, i jedyną okazję, aby przekonać go do przeprowadzki w rodzinne strony.

Bolonia

Ermanno

– Szefie, dzwoni Derek.

Gdybym miał wskazać, czego nienawidziłem najbardziej w swoim życiu, śmiało mógłbym powiedzieć, że było to spotkanie z ojcem, a raczej powinienem powiedzieć: z moim donem, moim capo di tutti capi. Słowo „tato” było zakazane w naszym domu. Każde „tatko” było karane izolacją, każde „tatusiu” skutkowało ciosem w pysk. Po wybitym zębie i podbitym oku przestałem, nauczyłem się nienawidzić ojca w ukryciu i przeklinać w samotności. Z każdym dniem przy jego boku doceniałem za to jego pouczające teksty typu: „Śmierć można zadać na wiele sposobów, ale najpiękniejszym z nich jest cierpliwość”. Czas sprawił, że poznałem doskonale znaczenie tych słów.

Oderwałem się od stosu papierów czekających na mój podpis. Bycie consigliere mafii miało swoje wymagania. Byłem prawą ręką, osobą, która zna każdy brudny sekret mafii, reprezentowałem na zewnątrz, nagradzałem jej członków za dobre uczynki i karałem za złe. Zajmowałem się biznesem rodziny i dbałem o to, aby nazwisko Sorrentino zawsze było ostatnim szeptem osób, które zabijałem, i dumą w głosie każdego, kto był godny wstąpić w nasze szeregi.

Bycie consigliere miało również swoje minusy. Musiałem się zajmować brudnymi interesami, których nie popierałem, a których nie byłem w stanie jeszcze zakończyć. Nie, dopóki mój ojciec żył. Jedynie ściany mojego pokoju widziały, ile kosztowało mnie złożenie podpisu pod dokumentami powodującymi ubezwłasnowolnienie młodych kobiet, które mój ojciec porywał i umieszczał w burdelach.

– Niech stawi się o godzinie dwudziestej z całą dokumentacją i kasą. Zaznacz, że jeśli będzie brakować choć jednego pierdolonego shotguna, zjawię się u niego osobiście. – Ruchem ręki oddaliłem Christiana.

Handel bronią był jednym z takich brudnych interesów. Nie cierpiałem tych zakłamanych sukinsynów. Zawsze gdy robiliśmy przerzut broni lub amunicji od Meksykanów, coś szło nie tak. W związku z tym mój ojciec mianował mnie głównym organizatorem transportu broni od ludzi Agostina; co ciekawe, nazwisko to oznaczało „czcigodny”. Ciekawe, jak skończy sam czcigodny, gdy spotka się z moją lufą i przyjdzie mu odpowiedzieć za los tych wszystkich, których posłał do piachu.

Miałem dziesięć minut, aby przygotować się na spotkanie z Ottaviem. Nie było czasu na spokojne wypicie kilku szklanek mocnej brandy, więc wychyliłem dwie szklanki naraz i ruszyłem w stronę zakazanego pokoju, jak miałem w zwyczaju nazywać w dzieciństwie gabinet mojego ojca.

Pokój ojca przypominał mi wielki skarbiec, gdzie na środku, na wielkim tronie, siedział gruby i paskudny goblin. Ottavio był niskim i przeraźliwie otyłym facetem. Zastanawia mnie do dzisiaj, jak zdesperowane musiały być te kobiety, które z własnej woli pchały mu się do łóżka. Nie mam pojęcia, jak moja matka mogła spojrzeć na niego, nie mówiąc już o oddaniu mu swojego dziewictwa. Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia.

Mój capo przechylił głowę, patrząc mi z ciekawością w twarz. Na kolanach siedziała mu młodziutka i całkiem ładna dziewczyna dobierająca się do jego kutasa. Po obu jego stronach stali ochroniarze, gotowi strzelić do mnie, gdybym tylko spróbował wykonać jeden fałszywy ruch. Ottavio wiedział, że go nienawidzę, w pewien chory sposób podniecało go to, robił wszystko, abym zatracił po drodze swoje człowieczeństwo. Czy mu się udało? Nie wiem, za to doskonale opanowałem wyłączanie emocji. Nawet gdy oczy przesłaniała mi złość i agresja, dawałem radę to wyciszyć, więc czy to oznaczało, że byłem pozbawiony sumienia?

Odkąd jednak Ottavio zrozumiał, że udało mu się zaszczepić we mnie tak potężną nienawiść do niego, wzmocnił swoją ochronę, nie zostawał ze mną sam na sam. Ogólnie mogę powiedzieć, że sfiksował na punkcie bezpieczeństwa. Co było w tym najlepsze? Wiedziałem, że każdy jego goryl z nieukrywaną przyjemnością strzeliłby mu między oczy, a może w brzuch, to zależy, czy akurat by stał czy leżał. Ludzie go nienawidzili, pracownicy chcieli go zabić, inwestorzy, wspólnicy. Jednym słowem każdy, kto miał z nim kontakt, pragnął jego śmierci. Od dawna nikt nie okazywał mu szacunku ani miłości, tak jak powinno się to robić w stosunku do ojca rodziny mafijnej.

– Ermanno, powiedz mi, jak przygotowania do dzisiejszego rozładunku broni. Mam nadzieję, że nie spierdolisz sprawy jak twoi poprzednicy, wiesz, że tego nie lubię. – Ostatnie słowo przeciągnął z chorym uśmiechem na ustach, po czym wlał w nie kolejną już zapewne szklankę rumu.

Nie znosiłem rumu. To proste: ojciec kochał Mulatki, ja ich nie ruszałem, ojciec uwielbiał cygara, ja ich nie trawiłem, ojciec ubóstwiał rum, ja nie cierpiałem nawet jego zapachu. Przemogłem się, by nie przewrócić oczami, zacisnąłem szczękę, potem zaś odpowiedziałem zgodnie z tym, czego ode mnie oczekiwał:

– Wszystko będzie załatwione. Sam dopilnuję, żeby w razie jakiegokolwiek problemu Agostino gryzł piach. Kontenerem ma przepłynąć sto sztuk shotgunów, pięćdziesiąt sztuk empepiątek i dwadzieścia sztuk magnum. Po tysiąc sztuk amunicji czterdzieści pięć long colt, parabellum oraz wu osiem empe. W rozliczeniu z naszej strony mają ustalone z tobą, mój capo, dziesięć kilogramów koki.

Nie mógł się do niczego przyczepić, przynajmniej na tym etapie. Widziałem, jak walczył ze sobą: z jednej strony czekał, aby mnie ukarać za jakiekolwiek potknięcie, a z drugiej był jednak zadowolony z warunków, które ustaliłem. Nie było to łatwe, lecz Agostino ma wiele kobiet i wiele dzieci. Na takiego tchórza wystarczy tylko jedna mała groźba utraty osobistego haremu, żeby zgodził się na wszystko. Był uzależniony od seksu i koki. W naszym świecie to było jak strzał w łeb.

– Prawie jestem dumny, mój Ermanno. Prawie. – Oblizał wargi, po których pociekł mu rum, zatrzymując się na świńskim podbródku. Zrzucił sobie z kolan dziewczynę, która wcześniej już wkładała mu rękę w spodnie. – A oto prezent dla ciebie, Sylvia. – Wskazał na młodą prostytutkę. – Dziś wieczorem jest cała twoja, ulżyj sobie przed akcją. – Uśmiechnął się w moją stronę, ukazując trzy złote zęby. Serio zastawiałem się pół swojego życia po chuj trzyma te zęby, czasy już się zmieniły i równie dobrze mógł mieć złotego kutasa, a wrogów nie przerażałoby to tak, jak dwadzieścia lat temu.

Podziękowałem ojcu za jakże hojny dar, ucałowałem jego złoty sygnet, po czym wyszliśmy z Sylvią na korytarz.

Odetchnąłem z ulgą. Jeśli dzisiaj wszystko pójdzie dobrze, to ojca zobaczę dopiero za kilka dni. Popchnąłem dziewczynę do swojego gabinetu. Widziałem, jak niepewnie patrzyła w moją stronę. Wiedziałem, co o mnie mówiły kobiety. Potrafiłem być brutalny, agresywny i podobno całkowicie skupiony na sobie. W jednym tylko nie miały racji. Nigdy nie pozwoliłem kobiecie wyjść z mojego łóżka bez otrzymania przez nią należytej przyjemności, ale zasada była jedna: to ja wybierałem sobie kobiety. Nigdy nikt inny. Ojciec nie był wyjątkiem. Wyciągnąłem z kieszeni sto euro i rzuciłem wystraszonej dziewczynie na łóżko.

– Idę się umyć. Zajmie mi to około dwudziestu minut. Jak wrócę, ciebie i tej kasy ma nie być. Masz chwilę tu posiedzieć, a potem możesz do woli rozpowiadać, jakie chcesz rzeczy na mój temat, mam to w dupie.

Dopiero pod wpływem strumienia ciepłej wody spływającej mi z karku rozluźniłem spięte mięśnie, a gdy po kilku minutach usłyszałem odgłos zamykanych cichutko drzwi wyjściowych, odczułem ulgę. Wreszcie sam. Całkiem sam. Byłem sam, gdy przekroczyłem próg tej rezydencji w wieku czternastu lat, i byłem sam, mając dwadzieścia osiem.

O godzinie dwudziestej pierwszej stałem wraz z moimi ludźmi uzbrojonymi po zęby na pomoście rzeki Reno, czekając na transport. Statek zobaczyliśmy po paru minutach. Gdy dobił do brzegu, wyszedł z niego sam Agostino wraz ze Stefanem. Dokładnie o to mi chodziło. Ten wieczór nie mógł rozpocząć się lepiej. Stefano był prawą ręką Agostina. Boss meksykańskiej mafii zabił mu jedyną kobietę, którą kochał, później dopiero odkrył, że ona była w ciąży. Więc zaczął nienawidzić bossa jeszcze bardziej. Kilka zasad mojego ojca odzwierciedlało dokładniej, w jakim kierunku poszły moje czyny, gdy się tego dowiedziałem. Sentencja: „Uważaj na ludzi, którzy nie mają nic do stracenia, są najbardziej niebezpieczni” i stara jak świat maksyma: „Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem” pozwoliły mi na snucie zaawansowanej intrygi.

– Witaj, Ermanno. Cała przyjemność móc wreszcie uścisnąć ci osobiście dłoń. Jak dotąd utrzymywaliśmy kontakt tylko przez naszych piesków, co nie? – zwrócił się do mnie, bacznie obserwując okolicę. Dostrzegłem jego niepewny wyraz twarzy.

– Agostino, muszę cię zmartwić. Na lewo od nas, na dachu tego budynku, stoi mój najlepszy snajper. – Jak na zawołanie w miejscu, gdzie było jego serce, pojawiła się czerwona kropka. Uśmiechnąłem się przeciągle. – Po prawej od nas, za statkiem, stoi dziesięciu moich żołnierzy mających waszych ludzi na muszce, a może nawet jest jakiś kamikadze gotowy się wysadzić, w razie gdyby coś poszło nie tak. Może jest, może nie. Lepiej nie próbuj się przekonać. Mój zaufany człowiek zaprowadzi cię w miejsce przeliczenia towaru, a ja z twoją prawą ręką sprawdzę, czy nie zrobiłeś nas w chuja.

Widziałem, jak pobladł i nerwowo zaciskał rękę na kieszeni, w której zapewne trzymał pistolet. Jeden jego fałszywy ruch i świat uwolniłby się od tego frajera.

– Nie ma potrzeby robić przedstawienia. Zawarliśmy świetny układ, naszym rodzinom to pasuje, prawda?

Pokiwałem głową, po czym dałem znać Stevenowi, aby zaprowadził Agostina w miejsce, skąd odbierze towar. Sam oddaliłem się ze Stefanem.

– Powiedz, jak się sprawy mają? – Ściszyłem głos, aby te pieski nie mogły nas podsłuchać.

– Wszystko idzie po naszej myśli. W Meksyku powoli buntują się przeciwko sojuszowi Agostina z twoim ojcem. Więcej ludzi szepcze po kątach. A to dobre dla nas. Twój pomysł, aby handlować pod szkołą, był dobry. Rada doradcza Agostina jest wkurwiona tym pomysłem, wielu ma dzieci i żony. Zaczynają za plecami szukać sprzymierzeńców. Zagroziłem też prezydentowi, jest w trakcie kampanii wyborczej, nie może sobie pozwolić na ujawnienie informacji, że współpracuje z szefem lokalnej mafii i opłaca kilka burdeli. Myślę, że za kilka miesięcy obalimy to wszystko. Pamiętasz, co mi obiecałeś, Ermanno?

– Oczywiście, że tak, moje słowo jest moim honorem. Po przejęciu władzy staniesz na czele i będziesz mógł osobiście zająć się tą gnidą. Przyznam, że nie sądziłem, aby Torres się tak szybko zdecydował.

– Wiesz, bycie prezydentem go wykańcza, ale nie zrezygnuje, ma kasę, kokainę i dziwki.

– Po wszystkim masz go zabić, takich słabych ludzi nam nie potrzeba. – Ostatni raz przeliczyłem amunicję i broń, po czym wskazałem swoim ludziom, aby zabrali skrzynki. – Doceniam Twoje zaangażowanie, Stefano, bez ciebie nie udałoby się to wszystko. – Uścisnąłem jego dłoń, po czym zbliżyłem usta do jego ucha. – Dbaj o Rosaline…

– Jak zawsze, Ermanno, jak zawsze.

Chwilę później zjawił się Agostino z szerokim uśmiechem na ustach. Pewnie wszystko się zgadzało i nie mógł się doczekać, aż zamknie się w kajucie i będzie mógł się nagrzać. Kazałem Stefanowi go pilnować, był nam jeszcze potrzebny żywy. Po dobiciu targu dałem znać mojemu ojcu, że wszystko poszło po naszej myśli. Sam nie wiem, czy był z tego powodu zadowolony, czy jednak rozczarowany, że nie może mnie upokorzyć i zabić. Wiedziałem, że kolejnym problemem też będę musiał się zająć osobiście. Między innymi po to była ta dostawa broni, ale była to sprawa na kolejne dni. Capo udał się na posiedzenie w sprawie transportu narkotyków do Bułgarii, a ja miałem kilka dni wolnego. Byłem zadowolony i potrzebowałem relaksu. W drodze powrotnej zadzwoniłem do Victorii, mojej osobistej pomocy w rozładowywaniu emocji. Wiedziała, co lubię i czego oczekuję. Nigdy nie zadawała zbędnych pytań i nie oczekiwała niczego w zamian. Zwróciłem się więc do mojego zaufanego kierowcy.

– Parcheggio G.T., dalej sobie poradzę.

– Oczywiście consigliere.

Oksford

Rosie

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
James
Rosie
Ermanno
Rosie
Ermanno
Rosie
Ermanno
Rosie
Ermanno
Rosie
Ermanno
Rosie
Ermanno
Rosie
Ermanno
Rosie
Ermanno
Rosie
Ermanno

Opuszczę ją po śmierci

ISBN: 978-83-8313-956-2

© Joanna Linga i Wydawnictwo Novae Res 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Marzena Kwietniewska-Talarczyk

KOREKTA: Anna Grabarczyk

OKŁADKA: Magdalena Czmochowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek