Niektóre poezye Andrzeja i Piotra Zbylitowskich - Piotr Zbylitowski, Andrzej Zbylitowski - ebook

Niektóre poezye Andrzeja i Piotra Zbylitowskich ebook

Piotr Zbylitowski, Andrzej Zbylitowski

0,0

Opis

Andrzej Zbylitowski (ur. ok. 1565 w Zagórzycach, zm. ok. 1608 w Zbylitowskiej Górze) – polski poeta, panegirysta i tłumacz, stolnik nadworny króla Zygmunta III Wazy. Urodzony około roku 1565, prawdopodobnie w Zagórzycach koło Wiślicy w Sandomierskiem. Brat stryjeczny satyryka Piotra Zbylitowskiego. Autor poematów i sielanek („Żywot szlachcica we wsi” (1597), „Wieśniak” (1600), oraz utworów okolicznościowych, np. „Droga do Szwecyjej Namożniejszego w północnych krainach Pana, Zygmunta III, polskiego i szwedzkiego Króla, odprawiona w roku 1594”. Piotr Zbylitowski herbu Strzemię (ur. 1569, zm. 13 października 1649 w Krakowie) – polski poeta i satyryk, dworzanin na dworach magnackich, sędzia ziemski krakowski w latach 1645–1649, podsędek krakowski w latach 1633–1645, podwojewoda krakowski. Pisał satyryczne dialogi, w których krytykował szlachtę i zawarł bogate obserwacje obyczajowe. Jego najbardziej znanym dziełem była „Rozmowa szlachcica polskiego z cudzoziemcem” (1600). (Za Wikipedią).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 205

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Niektóre poezye

Andrzeja i Piotra

Zbylitowskich

 

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

 

Tekst wg edycji:

NIEKTÓRE POEZYE

ANDRZEJA I PIOTRA

ZBYLITOWSKICH

(Z WIADOMOŚCIĄ O AUTORACH I PISMACH ICH).

Wydanie

KAZIMIERZA JÓZEFA TUROWSKIEGO.

W KRAKOWIE,

NAKŁADEM WYDAWNICTWA BIBLIOTEKI POLSKIEJ.

1860.

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7639-112-0 

 

 

 

SŁOWO WYDAWCY.

Przedruk rymów Jędrzeja i Piotra Zbylitowskich już przed rokiem rozpocząłem. Wydanie wstrzymałem w nadziei, że je uzupełnić zdołam. Lecz trudno było dopytać się gdzie o więcej utworów wymienionych piewców. Jedynie uczony Stanisław Przyłęcki przysłał mi z lwowskiej biblioteki Ossolińskich w bardzo troskliwym własnoręcznym odpisie Żywot Szlachcica we wsi, który wówczas jużem był przedrukował ze zbioru literaturze ojczystej dobrze zasłużonego Wł. Kaz. Wójcickiego. Wydanie tegoż było dobre, więc prawie zupełnie zgadza się z odpisem lwowskim, podług którego w oryginalnem wydaniu było wzniowszy zamiast wzniozszy (str. 6); barzo zamiast bardzo (wszędzie); abo zamiast albo (wszędzie); Polszcze zamiast Polsce; bez zamiast przez (str. 9); rolej zamiast roli (str. 11); bydła zamiast bydło (str. 12); czasembych zamiast czasembym (str. 13); nalepiej zamiast najlepiej; pięknej zamiast piękny (str. 15 wiersz 9ty od dołu, słowo 2gie); trafił zamiast trefił; oganiastemi zamiast oganistemi (strona 16, wiersz 11ty od góry); odpoczyń zamiast odpocznij; przyszedł zamiast przeszedł (str. 17 wiersz 16 od góry). Są to prawie same cechy czasowe, znane dobrze czytującym oryginalne wydania. Na str. 4tej nie można poprawić 3go wiersza z odpisu lwowskiego, w którym niema żadnej odmiany. Zwracam jeszcze uwagę na sieła, jak jest w mojem wydaniu, a znaczy to samo co siła. Do tego i innych wyrazów zaczęto dodawać e dosyć późno, i to e, dopiero w Kochowskim i Twardowskim bardzo częste, ma zapewne zmiękczać brzmienie i stanowić elegancyą wymawiania. Później pozbyto się wymienionej litery w niepotrzebnych miejscach. W dedykacyi należy poprawić i położyć: Hiacynta zamiast Hiacynkta.

Andrzej i Piotr Zbylitowscy należą do lepszych naszych rymotworców, dla tego upraszam posiadaczy ich pism, których wydać nie mógłem, o łaskawe mi tychże udzielenie. Koszta przepisania i skolacyonowania poniosę, jakem powinien, a dla zacnych dawców wdzięczność zachowam.

W Krakowie 22 marca 1860 r.

K. J. T.

DROGA DO SZWECYI KRÓLA  J.  MOŚCI w r. 1594,

OPISANA PRZEZ

ANDRZEJA ZBYLITOWSKIEGO,

I PIERWSZY RAZ WYDANA R. 1597 W KRAKOWIE.

DO JAŚNIE WIELMOŻNEGO PANA J. M. PANA

MIKOŁAJA ZEBRZYDOWSKIEGO,

Z ZEBRZYDOWIC,

marszałka koronnego, hetmana, dwor. k. j. m. krak., lanckoroń.,

śniatyń. &c. starosty, pana swego miłościwego,

Andrzej Zbylitowski

powolny służebnik.

Z Helikonu wdzięcznego, cny marszałku tobie,

I z skał Aońskich dary niosę twej osobie,

Od ślicznych bogiń, które hipokreńskie zdroje

Mają w mocy, i piękne parnaskie pokoje,

Które słodkich potoków strzegą kastylijskich,

I kosztują kiedy chcą źrzódeł sycylijskich:

Od tych ja zachwyciwszy libetryjskiej wody,

Której mi trochę podał Latoides młody,

Ważyłem się przed zacną twą osobę stawić,

I rytmem uszy twoje swym nieco zabawić,

Abym łaskę pozyskał (której pragnę) sobie:

Przetoż te kilka wierszów ofiaruję tobie,

Któremim krótce wspomniał, jako z Sarmacyi

Niegdy zacny król polski płynął do Szwecyi.

Przyjmij cny senatorze wdzięczną twarzą, moje

Te rytmy niewyprawne, a ja potem swoje

Pióro na co więtszego nagotuję sobie,

Czembych lepiej (niż teraz) mógł dogodzić tobie.

DROGA DO SZWECYI.

KSIĘGI I.

Niechaj o wojnach śpiewa Meonides dawnych,

Jako możni Grekowie do Trojanów sławnych

Z Sparty w nawach przez morze bystre żeglowali,

I męstwem Ilionu mocnego dostali,

Jako Antenor drogą ojczyznę swą zdradził,

Jako Achiles ręką swą Hektora zgładził,

Jako tenże ślicznego poraził Memnona,

Jako z Lacedomonu uniesiona żona

Królowi, jakim nawy porządkiem płynęły

Przez morze, a u brzegów Dardańskich stanęły:

A ja nieco wspomionę teraz piórem moim,

Jakośmy żeglowali niegdy z królem swoim

Do jego państw dziedzicznych z Sarmackiego brzegu,

Jakicheśmy użyli strachów w morskim biegu,

W który czas kazał maszty podnosić wysokie,

I liny długie wiązać i żagle szerokie

Wiatrolotnych okrętów, aby z Sarmacyi

Co prędzej mógł pośpieszyć cny król do Szwecyi,

Ojczystego królestwa, które mu zostawił

Ojciec zacny, gdy się sam Prozerpinie stawił.

Terazby mi o Muzo w pamięć przywieść trzeba,

Do jakich niebezpieczeństw nawyższy z nieba

Bóg był przywiódł i króla, i tych co z nim byli,

Gdy się naprzód od brzegów Sarmackich odbili;

Jakiej Neptunus użył nad nami srogości,

Kiedy wzburzył okrutne morskie nawałności,

Które wielkie okręty pod niebo rzucały,

I w przepaści bystrego morza ponurzały;

Nie ruszyły go prośby, ani płacz nasz smutny:

Kto wie dla czego się nam stawił tak okrutny?

Helikońska bogini, co Parnaskie wody

Masz w mocy swej, i której Latoides młody

Wdzięcznie przy lutni śpiewa, w chłodnym leśnym cieniu,

Przy słodkim hyppokreńskim ciekącym strumieniu,

Nadobna Kalioppe, uczyń z łaski twojej,

Żeby ludzie słuchali z chęcią pieśni mojej.

Gdy królowi nowinę smutną przyniesiono

O śmierci ojca jego, zaraz zatrwożono

I syna żałosnego, i polską koronę,

Że miał na czas odjechać, i zostawić onę

W ciężkim żalu, w tęsknicy: Jako gdy miłego

Matka na czas odjeżdża syna jedynego,

I sama też troskliwa, lecz i ku lepszemu

I swojemu i jego, więc dogadza temu,

Coby tę krótką żałość potem nagrodziło

Długiemi pociechami, i z lepszem ich było, —

Tak sławny król uczynił, na czas zostawiwszy

Cne Polaki, i smutek w sercu zataiwszy;

Z żałością swe pożegnał poddane życzliwe,

A takiemi je słowy pocieszał troskliwe:

W dobrej mi są pamięci wasze chęci wszelkie,

Powolności, i trudy, także prace wielkie,

Któreście dla mnie czasów swych podejmowali,

Gdyście mię przed inszymi za pana obrali,

Cni Polacy, mężnego Lecha potomkowie,

I przesławnych przodków swych cnotliwi synowie.

Z żałością mi was przyjdzie tu na czas zostawić,

A szwedzkiemi się nieco sprawami zabawić.

Bo i słuszna powinność tego potrzebuje,

I prawo przyrodzone samo rozkazuje,

Żebym ojca miłego zacne ciało schował,

I dziedziczne królestwo w pokoju zachował;

To da Bóg odprawiwszy, chcę się wam zaś stawić

W rychle, a tą żałością niedługo was bawić.

Z lepszem to waszem będzie moje odjechanie,

I z wieczną sławą waszą: ja jednak staranie

O was mieć takie będę, jak ojciec życzliwy

O jedynym synie swym, i będę tęskliwy,

Dokąd cię zaś nie ujrzę narodzie cnotliwy,

I zawżdy panom swoim uprzejmie chętliwy.

Nie wątpię, że mi chęci tejże dochowacie

I wiary, którą teraz z płaczem upewniacie.

Oto wam i córkę swą zostawiam jedyną,

A ta mojej miłości niech będzie przyczyną,

I serca chętliwego, poddani cnotliwi,

Do was tę wam tu zlecam, tej bądżcie życzliwi.

Niech Bóg (który na niebie widzi ludzkie sprawy)

Będzie z wami, i niech się wam stawi łaskawy.

To mówił król, a żaden nie był między nami,

Coby smutnych nie zalał oczu swoich łzami.

A Zamojski, jak drugi Nestor, poważnemi

Pożegnał go od wszytkich z płaczem słowy swemi.

Zostawił wszystkich potem, i ciotkę troskliwą,

A od płaczu wielkiego prawie ledwie żywą.

Wstąpił w ciosaną szkutę, którą z wysokiego,

Dębu cieśla misternie uczynił twardego:

Wstąpiła i królowa, i siostra rodzona,

Cnotami i dzielnością od Boga uczczona.

Piękna pogoda była, cicho Febus swoje

Konie pędził, w podziemne zachodnie pokoje.

Ledwie trochę od brzegu sternik wykierował,

Ledwie most minął, który swym kosztem zbudował

Zacny król August, alić wnetże popędliwy

Wiatr wstał wielki, a sternik począł frasowliwy

Trwożyć sobą, bo nie mógł dobrze szkutą władać,

I sterem tam kędy chciał prze wiatr wielki składać.

Trzy kroć szkutę do brzegu wały przybijały,

Trzy kroć ją ku Warszawie znowu obracały.

Mało wiosła pomogły, któremi robili

Ustawicznie, co na to naznaczeni byli.

Dziwna rzecz, że i Wisła jakiś żałościwy

Szum dawała, i lament czyniła płaczliwy,

Żałując wielce pana swego odjechania,

I chociaż na czas krótki takiego rozstania.

Co król widząc, był z tego wiele frasowliwy,

I nadzwyczaj że nie mógł pośpieszyć tęskliwy.

Podniósł oczy ku niebu, a nabożnie swemi

Do Boga modły czynił słowy takowemi:

Królu! który na niebie przebywasz wysokiem,

Na ludzkie sprawy pilnie z góry patrząc okiem,

Z którego łaski żywie, cokolwiek w głębokiej

Morskiej przepaści mieszka, i w ziemi szerokiej,

Którego prędkie wiatry i wichry słuchają,

I rzeki nieprzebrane, co w morze wpadają,

Daj pogodę, i użycz szczęśliwego biegu,

Żebym mógł u szwedzkiego wrychle stanąć brzegu!

Królowa też z pannami swe prośby czyniła

Do Boga, a do Wandy te słowa mówiła:

Wando, śliczna bogini wiślnej bystrej wody,

Coś swój wiek wiecznym bogom poświęciła młody,

Któraś niegdy rządziła toż królestwo dawne,

W którem cnoty twe i dziś wspominają sławne,

Jakoś nieprzyjaciela mężnie poraziła,

I wolności dzielnością swoją obroniła,

Za co dziś siedzisz między boginiami w niebie,

Śliczna nimfo słowieńska, pilno proszę ciebie,

Ucisz Wisłę, ucisz wiatr, daj szczęśliwą drogę,

Ty sprawuj nasze łodzie, a odpędź tę trwogę:

A ja gdy da Bóg stanę u twojej mogiły,

(Gdzie lechijskie Dryjady twe ciało włożyły)

Pachniące tobie każę zapalić ofiary,

I położę na ółtarz twój przystojne dary.

Śliczna Wisło Sarmacka, która swe potoki

I źrzódła bystre lejesz w Ocean głęboki,

Nie bądź nam tak przeciwną, staw się nam życzliwą,

Twój to król, twój pan jedzie, daj drogę szczęśliwą.

Ledwie tego królowa domawia, gdy w swoje

Wiatr począł ustępować podziemne pokoje,

A szkuty swym porządkiem zaraz popłynęły,

I leniwe komiegi postępować jęły:

Naprzód rotmani, potem szły łodzie dworzańskie,

Więc piechota węgierska, potem szkuty pańskie:

A król za niemi płynął w pięknej łodzi swojej

Spiesznie w drogę, spokojna Wisło z łaski twojej,

Już noc kruki w wóz ciemny zaprządz gotowała,

Już i zorza wieczorna z morza powstać miała,

Gdy król kazał nawrócić swemu sternikowi

Co prędzej w prawą stronę ku Zakroczymowi.

Tamże przespał onę noc, a rano gdy młody

Febus konie swe pędził z oceańskiej wody,

Znowu wszyscy do wioseł chutnie się rzucili,

I w drogę ku Gdańskowi dalszą się puścili.

Dzień był wesoły, woda szum wdzięczny czyniła,

Wiatr cichy wiał, pogoda barzo śliczna była.

Siła wsi król z obu stron, siła miast budownych

Na Wiślnym brzegu minął, i zamków warownych.

Ostrowów także wiele ślicznych, w których swoje

Wiślne mają od wieków Najady pokoje,

Te na ten czas w pobrzeżnych dąbrowach paliły

Ofiary z ziół pachniących, a bogów prosiły,

Żeby króla w szczęśliwym prowadzili biegu,

I zdrowo postawili u gdańskiego brzegu,

Żeby go zaś do Polski zdrowo przywrócili,

I niedługo w Sarmackich krajach postawili.

W kilka dni do Torunia król potem przyjachał,

Zaś do Świecia, Fordanu i Grudziądza jachał.

Z tamtąd znowu do Gniewa, który zbudowali

Mężni niegdy Krzyżacy co Prusy trzymali.

Kędy wdzięcznie przyjęty i czczon od młodego

Cemy i matki jego, która od zacnego

Radziwiła ród wiedzie, z książąt idąc dawnych,

W cnotach wielkich i w rzeczach rycerskich przesławnych.

Ta męża utraciwszy (bo go nieżyczliwa

W młodym wieku porwała śmierć nielitościwa),

Teraz swe lata wiedzie w pobożnym żywocie,

Kochając się w cnej sławie nad wszytko a w cnocie

Jedyną przed oczyma pociechę swojemi

Mając syna takiego, który ojcowskiemi

Ścieszkami do cnot idąc, myśli pilnie o tem

Jakoby mógł ojcowskich dojść dzielności potem:

Wątpić w tem nie potrzeba, gdyż to z przyrodzenia

Zawżdy mężni Cemowie mają bez wątpienia.

Przez noc tam tylko został, bo zaś znowu płynął

W drogę swą ku Gdańskowi, i Żuławę minął.

Jest miejsce, gdzie odnoga Wiślna się udała,

Kędy przedtem głęboka rzeka swój bieg miała,

Lecz gwałtowną powodzią teraz inszym torem

Przerwana, w bystre morze zdrojem płynie sporem, —

Miasto leży nad brzegiem i zamek obronny,

Jakiego żaden nie ma monarcha postronny;

Mury dosyć wysoko wzgórę wyniesione,

Wałami, przykopami zewsząd otoczone;

Baszty i mocne wieże, ludźmi opatrzony,

Strzelbą, i wszytkiem czego trzeba do obrony.

Ten niegdy wielkim kosztem zacni zbudowali

Krzyżacy, i Malibork swą mową nazwali,

Który potem dzielnością swą bitni posiedli

Polacy, gdy z Krzyżaki długą wojnę wiedli.

Tam kiedy król przyjeżdżał, z miasta się sypali

Wszyscy, żeby swojego pana oglądali:

Jako kiedy więc lecie wytoczą się rojem

Hufcem pszczoły robotne wespół z królem swoim.

A Kostka wojewodzic z chęcią czynił wielką

Uczciwość panu swemu, i powolność wszelką,

Potrzeb wszytkich dodając z bogatej Żuławy.

Odprawiwszy sądowe za kilka dni sprawy

Znowu się król pośpieszył, bo nie dopuściła

Droga do krajów szwedzkich zabawiać się siła.

Kazał odbić od brzegu, i Tczów już daleko

Zostawił, bo pogodny dzień był, wiatr wiał lekko,

Śrzodkiem prawie głębokiej rzeki szkuta biegła

Imo dąbrowę, która brzegowi przyległa:

Alić oto nie wiedzieć zkąd wąż wielki płynie,

Pędem przeciwko wodzie, i zarazem minie

Wszytkie statki, które szły wprzód porządkiem swoim,

Gościńcem ku Gdańskowi dawna Wisło twoim,

Ten prosto do królewskiej przypłynąwszy łodzi,

Pocznie się gwałtem wdzierać do niej, aż od młodzi

Która wiosły robiła trzykroć odrzucony

Daleko precz na wodę, a on rozdrażniony

Chciał zaś znowu do szkuty, ale go flisowie

Wiosły gwałtem odbili zaraz ku dąbrowie,

Która po prawej stronie nad brzegiem leżała:

Popłynął rozkrwawiony, co śliczna widziała

Wiślna bogini; ona sama takie rzeczy

Wie, co znaczą, i one niechaj ma na pieczy.

Wy ostatek wieszczkowie, co się na tem znacie,

Przestrzedzeście powinni, i uznawać macie.

A ty to w dobre obróć królowi naszemu

Boże, co wszytkiem władniesz, sprawy on któremu

Swe polecił, ty już kończ przedsięwzięcie jego,

I na coś go sam przejrzał dopomóż mu tego.

Już Gdańsk był niedaleko, już wieże wysokie

Mógł widzieć, gdy się wszyscy za wiosła szerokie

Ujęli, chutnie robiąc, żeby pośpieszyli,

A co prędzej u portu gdańskiego stanęli.

Szły wprzód niewielkie statki, i zaś więtsze łodzie

Królewskich urzędników, po głębokiej wodzie.

Za temi Stanisławski, więc Tarło osobną

Mając swą szkutę, dosyć we wszytkiem ozdobną:

Gdzie królewska muzyka rozmaicie grała,

A Feronia tego słuchając wzdychała,

I Dryady co w chróstach nad brzegiem mieszkają,

A w gęstych lesiech pruskich zdawna przebywają.

Niemojowski z Gniewoszem dworzanie za temi

Kazali pilnie wiosły pospieszać swojemi.

Cześnik Krupka, i grzecznej Pigłowski urody,

Który z dzieciństwa strawił wszytek swój wiek młody

Na rycerskich zabawach, rzeczypospolitej

Zdrowiem swem i krwią służąc, i tem co z nabytej

Wziął wysługi, i co mu jego zostawili

Cni rodzice, którzy tu w cnotach wielkich żyli.

Wy co Pegaskich źrzódeł smacznych kosztujecie,

A rytmy wdzięcznem piórem uczone piszecie,

Podajcie to swym wierszem wiekowi przyszłemu,

Jako mężni Pigłowscy Marsowi bitnemu

Hołdowali, i w jakich potrzebach bywali,

W których nakoniec zdrowie swe ofiarowali,

I nad wszytko wdzięczniejszy żywot ulubiony:

Jeden od Moskwi, drugi zginął postrzelony

Od Kozaków swowolnych, którzy plądrowali

Miasta i wsi koronne, i szkody działali

Zbójcy w księstwie litewskiem: a ci nie pomnieli

Na cnotę, ani Boga przed oczyma mieli.

Trzykroć szczęśliwi bracia, coście położyli

Żywot swój dla ojczyzny: zdrowieście stracili,

Które jednak za czasem śmierćby wam odjęła,

A teraz sława wasza będzie wiecznie żyła,

Którejeście w potrzebach swem męstwem dostali,

Żeście żywot dla pana swojego podali.

Bierzcie pochop do służby swej ojczyzny drogiej,

Z ich męstwa, cni synowie koronni, a srogiej

Śmierci się nie boicie, kiedyżkolwiek przyjdzie,

Zwłaszcza gdy o korony wszytkiej sławę idzie.

Za nim Sobieski, który z dzieciństwa przy dworze

Wielkich pełen dzielności, pośpieszał się sporze,

I zacny Wojna pisarz; wysokiego domu,

W cnotach w męswie, w dzielności wprzód nie da nikomu.

Więc Niegoszowski, który z swej nauki wielkiej,

Z darów Pegaskich bogiń, godzien chwały wszelkiej.

Za tymi ochmistrz zaraz Krasicki sędziwy,

Senator zacny, panom swym zawżdy życzliwy,

Który swe strawił lata na dworzech uczciwie

Królów polskich, ojczyznie swej służąc cnotliwie,

I krwie swej nie żałując, gdy potrzeba była,

A wojna się koronie kiedy otworzyła:

Ten nigdy nie omieszkał, i w tej sędziwości

Nie chciał doma odpocząć już zeszłej starości, —

Jedzie znowu za morze, chcąc pokazać swemu

Panu chęć wielką, i to co przystoi cnemu.

A nietylko sam, ale syna bierze z sobą,

Aby tak panu więtszą był jeszcze ozdobą.

Za Krasickim Tarnowski człek godności wielkiej,

Podkanclerzy koronny, a ten godzien wszelkiej

Pochwały, dla cnót swoich, i wielkiej dzielności,

I zasług które czynił prawie od młodości

Na dworzech królów polskich; wszytkie jego sprawy,

Godneby dłuższej niż tu na ten czas zabawy,

Lecz mnie się tu zabawiać nad tem teraz szkoda.

Za Tarnowskim łęczycki płynął wojewoda,

Miński z przodków swych zacny, i z cnót swoich, który

Wszytkiem od wiecznych bogów jest uczczony z góry:

Dali godność, naukę, dzielny dowcip jemu

W młodych leciech, a król się przypatrzywszy temu,

Skłonił serce do niego, i między zacnymi

Dał miejsce Senatory jemu w radzie swymi.

Tu już zaraz królewna szwedzka w szkucie swojej

Płynęła po głębokiej wodzie Wisło twojej,

Córka króla zacnego, a siostra rodzona

Sarmackich krain pana, która ozdobiona

Wszytkiemi co ich jedno na świecie cnotami.

Tę leśni widząc Fauni z brzegu, z jej pannami,

Boginie być nie ludzie raczej rozumieli:

A słusznie, bo tak ślicznych nigdy nie widzieli.

Za wszytkiemi dopiero król sam, krain wielkich

Monarcha na północy możny, pełen wszelkich

Cnót wysokich, dzielności, którego Bóg prawie

Na to przejrzał od wieków sam z nieba łaskawie,

Żeby wielkim królestwom takim rozkazował,

I tak zacnym narodom rozlicznym panował.

Trzykroć szczęśliwa matko, któraś urodziła

Takiego syna, słusznieś godna była

Dłuższego wieku, żebyś była doczekała

Pociech takich: nieszczęsna śmierć tego zajrzała.

Jednak twe święte cnoty i pobożne sprawy

Nie będą w zapomnieniu, dokąd Bóg łaskawy

Świat ten w cale zachowa, dokąd będzie wdzięczny

Febus świecił na niebie, i okrąg miesięczny.

Królowa też z pannami swemi tamże była

Na tej szkucie, kędy król, godna żeby żyła

Długie lata szczęśliwie, prawie pani święta,

Z zacnych monarchów ród swój wiodąc, słusznie wzięta,

Dla swych cnót niezliczonych, w małżeństwie dzielnemu

Północnych wielkich krain królowi możnemu.

Już śliczny Hypperyon przymykał się blisko

Na wody oceańskie, już swe konie nisko

Spuszczał, kiedy król stanął u brzegu gdańskiego,

A mieszczanie, chcąc wdzięcznie przyjąć pana swego,

Wszytko to, co przystoi poddanym życzliwym

Pokazać panu swemu, to sercem chętliwem

Czynili, poważnemi słowy przywitawszy,

I zwykłą powinność swą onemu oddawszy

Tamże zaraz na brzegu, — potem prowadzili

Do pałacu z radością, i tryumf czynili.

Grzmot od bębnów miedzianych, od trąb odlewanych,

Od ruśnic, od zbrój, mieczów, i od dział spiżanych,

Jako kiedy na niebie Jowisz rozgniewany

Rzuci piorun swój z ręki nieuhamowany,

On latając, strach wszędzie i grzmot czyni srogi,

Tak, że pełno na niebie i na ziemi trwogi:

Nieinaczej od wielkiej strzelby ziemia drżała

Na ten czas, i głęboka Wisła się wzdrygała.

A ludzie ze wszytkich miejsc z domów się sypali,

Tam gdzie król szedł, żeby go tylko oglądali:

Po dachach pełno, w okniech, tak, że rzadkie było

Miejsce, coby się w ten czas ludziom nie zgodziło.

Jako kiedy więc mrówki czasu lata, z ciemnych

Swych pokojów wyszedłszy, z komórek tajemnych,

To tam to sam biegają, — tak gmin niezliczony

Zabiegał, chcąc oglądać króla na wsze strony.

Ofiary bogom wszytkim spokojne palili,

I dzięki im (prócz Marsa) nabożne czynili.

Nieżyczliwa Bellona wnet tego zajrzała,

Która na to z obłoków wysokich patrzała.

Takie słowa do swego Gradywa mówiła:

Jeślim kiedy, bracie mój, chęć twą zasłużyła,

Teraz mi łaskę pokaż, teraz i sam siebie

I mnie uciesz, a ja tuż stanę wedle ciebie

W świetnej zbroi: bo widzę że inszy bogowie

Ofiary wdzięczne mają, a ty na swej głowie

Nosząc żelazny szyszak, i miecz w ręku krwawy,

Masz być wzgardzon w tem mieście, mój mężu łaskawy?

Pokaż to, co Marsowi przystoi mężnemu,

Żeby się imieniowi każdy kłaniał twemu.

Teraz i Cytherea, i Bachus szalony,

Barziej od nich, a niż ty bracie mój, uczczony.

Pomścij krzywdy tak wielkiej i tej zelżywości,

Żeby znali, w jakowej masz być uczciwości.

Nie zaraz Mars zezwolił na jej takie słowa,

Ale rzecze: Jeśli ma miejsce moja mowa

U ciebie siostro droga, niechciej mię przywodzić

Do tego, żebym ja miał teraz komu szkodzić;

Będzie czas inszy potem, gdy na mię wspomioną

W tem mieście, ofiary z powinnością oną

Będą mi czynić zwykłe; teraz niech dogodzę

Cnemu królowi, drodze jego nie przeszkodzę.

To Mars mówił, a ona tak mu się przykrzyła

Swą prożbą, aż nakoniec, gdy nie uprosiła

Nic u niego, wzruszona gniewem, z wysokiego

Obłoku się spuściła do miasta Gdańskiego.

Na jej przyjście po mieście stał się rozruch wielki

Przyczyny żaden nie wie, dziwuje się wszelki,

Tak swój jak cudzoziemiec. Bachus wartogłowy

Przymieszał się z Cyprydą do niej. Temi słowy

Rzecze zaraz Bellona: Pomóż mi statecznie

Cny Bache, a ja tobie przyrzekam bezpiecznie,

Że cię też nie opuszczę, gdy potrzeba będzie

Jakakolwiek, Bellona stanie z tobą wszędzie:

Zwadzę Polaki z Niemcy, którzy mną wygardzili,

I Marsowi mężnemu ofiar nie czynili.

Ledwie tego domawia, alić zamięszanie

Wielkie wszędzie po mieście, i z rusznic strzelanie.

W bębny biją, świecą się w ulicach dobyte

Miecze, szpady, oszczepy, i szable odkryte.

Bieżą Niemcy ze wszytkich miejsc i ulic, chciwi

Krwie ludzkiej, i Polakom z dawna nieżyczliwi.

Jako kiedy więc stado głodnych wilków wpadnie

W spokojną trzodę nagle, szkodę wielką snadnie

Uczynią, tak żołnierze i gmin popędliwy

Przypadł, i choć był który z mieszczanów życzliwy

Polakom (jakoż siła takich w mieście było),

Nie mógł pomódz, hamować mu się nie zdarzyło,

Bo żołnierze gniewliwi gdy kogo potkali

Z Polaków, bez litości siekli, zabijali.

Polacy też, choć wtenczas niewiele ich było

Z królem, jednak się im tam nie wszech źle zdarzyło:

Bo Niemcom dali odpór, i siekli się z niemi

Długo w rynku, i kilku szablami swojemi

Posłali do Charonta na przewóz srogiego,

Drugich z rusznic, a między nimi przedniejszego

Herszta, co ich pobudzał, Donnerem go zwano,

Lecz go tak dobrze kulą z półhaku trafiono,

Że nie był dalej butą swą nikomu srogi,

Szedł z Parką w ciemne kraje, między smutne bogi.

Niemcy też z rusznic kilku Polaków zabili,

I hajduków węgierskich piąciu postrzelili;

Ranili wojewody kilku poznańskiego

Z piechoty, i zabili dwóch Opalińskiego;

Zacnego Wojny chłopca w głowę postrzelili,

I sługę Dzierzkowego niewinnie przebili.

Wyszedł wtem ochmistrz w rynek Krasicki hamować,

Naprzód kazał na stronę swoim ustępować,

Tak Polakom jak Węgrom: lecz na to nie dbali

Niemcy najmniej, ni słowom jego miejsca dali

Gdy ich tak upominał, ale popędliwie

Rzucili się do niego zaraz, i szkodliwie

Ranili. Senatorze koronny, cnotliwy,

Takli ty sobie ważysz ten swój wiek sędziwy,

I te już zeszłe lata? Dla pana swojego

I zdrowia nie żałujesz, i tego wszystkiego

Co masz z łaski fortuny? wszystkoś to zostawił,

Abyś się z panem swoim i przez morze pławił.

Kto takie serce chętne ku panu? kto twoje

Wielkie cnoty wypowie? Zgoła pióro moje

Nigdy w to nie potrafi, żeby dostatecznie

Mogło to kiedy wspomnieć: jednak przedsię wiecznie

Będą światu wiadome sprawy twe uczciwe,

Zkąd się będzie cieszyło potomstwo cnotliwe.

Gdy tak już nic nie pomógł ochmistrz mową swoją,

A Niemcy zajuszeni przy uporze stoją,

Wniesiony do gospody kilka kroć zraniony,

I ledwie od żołnierzów żywo zostawiony.

Propornik Debreczyni, który go ratował,

Postrzelony na placu został, i skosztował

Jadu śmierci, długo się z Niemcy uganiając,

Sam siebie i zacnego ochmistrza składając;

Lecz pierwej niż się srogiej Persefonie stawił,

Nie jednego żywota swą szablą pozbawił;

Legł nakoniec, jako więc dąb w puszczy wysoki,

Któremu siekierami ze wszystkich stron boki

Podetną, on się to tam, to sam, długo chwieje,

Aż nakoniec od częstych gdy razów zwątleje,

Upada z wielkim grzmotem, siła obaliwszy

Drzew około: tak właśnie niemało pobiwszy

Nieprzyjaciół, bo kilku na placu zostawił,

Potem się nieżyczliwej i sam Parce stawił.

A kuchmistrz Stanisławski mąż serca wielkiego,

Rycerski zdawna człowiek, dobywszy swojego

Miecza, wpadł śmiele między żołnierze gniewliwe,

Chcąc ochmistrzowi serce pokazać chętliwe,

Jak życzliwy powinny, lecz już był zraniony

Ochmistrz, i do gospody swojej zaniesiony,

On jednak to pokazał, co przystoi cnemu:

Bodaj takiego serca Bóg dodał każdemu.

A tymczasem Drożyński i Sośnicki śmiele

Obronną ręką między szli nieprzyjaciele

Do króla, aby zdrowia strzegli pana swego,

Nie ważyli żywota nad wszystko droższego.

A ty, o zacny królu, wspomni kiedy na to,

Nie zapomnisz uczynić im nagrody za to.

Naropiński z Kruszyńskim wielu swych ratował,

I Chański i Przyrębski, jednak Bóg zachował

Wszystkich śmierci, i szwanku w onem zamięszaniu,

I w tak gęstem od Niemców z półhaków strzelaniu.

Drudzy pilnie pałacu strzegli królewskiego:

Gdzie żołnierze Adama widząc Stadnickiego

Pod pałacem królewskim stojąc we drzwiach prawie,

A on trzyma miecz goły, będąc w dobrej sprawie,

Ku niemu prosto z rusznic kilku wystrzelili,

Bóg tak chciał, że go przedsię z żadnej nie trafili.

Węgierska nie mogła przyjść na ten czas piechota

Na ratunek, zamknione u bron były wrota,

I zwody u drzewianych mostów podniesione

Na Motławie, i forty do jednej zamknione.

Król też do nich aby się posłał zatrzymali,

Za mury niepotrzebnej zwady nie wszczynali.

Gdy tak już kilka godzin ona burda trwała,

A Belona się między trupy uwijała,

Ucieszywszy się, w gęstym obłoku w pokoje

Wysokie z oczu ludzkich poleciała swoje.

Burgrabia i z inszymi potem uciszyli

Zamięszanie, i wszystek gmin uspokoili.

Ranne z placu niesiono i trupy pobite,

Z czego się radowały Parki nieużyte,

Piekielnego Jowisza jadowite plemie.

Ciała pobitych potem pochowano w ziemię,

Ciała ludzi niewinnych, którzy bez przyczyny

Wdzięczne dusze podali do złej Prozerpiny:

Ale czas przyjdzie niegdy, że godne karanie

Wezmą ludzie swowolni, i zapłatę za nie:

Bo krew niewinna pomsty z nieba woła zawżdy,

Której się ma spodziewać mężobójca każdy.

Kto twoję wielką może wysłowić cierpliwość

Zacny królu, i rozum? bo mogąc zelżywość

Miastu zaraz uczynić, i pomścić się znacznie,

Skarać występne, chciałeś postąpić w tem bacznie,

Jako we wszystkich sprawach nie jesteś skwapliwy,

Takeś się i w tem nie dał uznać popędliwy.

Mogąc z czasem poddane swe pokarać za tę

Ich pierzchliwość, że wezmą przystojną zapłatę:

Teraześ to, a słusznie, czasowi darował,

Mając przed sobą drogę w którąś się gotował.

W tych dniach do Gdańska nawy szwedzkie przypłynęły,

I za miastem u brzegu Wiślnego stanęły

Na krzywych kotwach, które król kazał gotować

Co prędzej w drogę cieślom, starych poprawować.

Potrzeby do żywności wszystkie sposabiano

W okręty, i w galery spiesznie gotowano,

Żeby już prędkiej drodze nic nie przeszkadzało.

Same wiatry życzliwe i morze wyzywało

Króla do żeglowania, i by był wyjechał

Zaraz wtenczas, spokojniej snaćby był przejechał

Baltyckie bystre wody, i niebezpieczności

Uszedłby był, niewczasów, i morskiej srogości:

Ale sprawy koronne, i potrzeby pilne,

I ludzka sprawiedliwość, i krzywdy ich silne,

We Gdańsku go na sądziech długo zatrzymały,

I w czas on tak pogodny jachać mu nie dały.

Co jednak skromnie znosił, chcąc barziej dogodzić

Potrzebom ludzkim, niechcąc żeby miało schodzić

Co na nim, pan pobożny, i cnót pełen wszelkich,

I dobroci wrodzonej, i dzielności wielkich.

Odprawił spraw niemało prawie na wsiadaniu,

I smutnem z poddanemi swemi rozjachaniu.

Dziewiąty był dzień września, na ten czas, gdy dawny

Gdańsk zostawił, i mury wysokie, król sławny,

A stanął pod latarnią, dokąd zgotowano

Żaglolotne okręty, dokąd sposobiano

Wszystkie potrzeby w drogę, tymczasem zwątlone

Okręty oprawiano, i liny kręcone

Wiązano u wysokich masztów, i zszywano

Żagle białe, i smołą nawy polewano.

Tak się niegdy gotował syn pięknej Cyprydy

Pod Antangrem, u brzegu stokorodnej Idy,

Na morze niezbrodzone, kiedy od trojańskich

Grecką ręką zburzonych, od murów Dardańskich

Z Frygii do Włoch płynął, od ojczystych brzegów,

Gdzie potem (przez trudności wielkie) z łaski Bogów

Osiadł, zkąd idzie naród Latyński, zkąd sławne,

Początek wzięły piękne rzymskie mury dawne,

Wysoko wyniesione, ztąd bitni ojcowie

Albańscy przodek mieli sędziwi starcowie.

Tak się Jazon gotował, gdy do Kolchu płynął

Po złotą owcę, który wielkiem męstwem słynął,

Gdy i dziewkę królewską wziął, i runo drogie;

Sama królewna stróże, co go strzegli, srogie

Uśpiła, iż bezpiecznie z nią jachał w swą drogę,

A ojcu żałosnemu uczyniła trwogę

I smutek: bo i skarby, i sama mężnemu

Zwierzyła się od ojca Jazonowi swemu.

Już nic nie przeszkadzało, już potrzeby wszelkie

Pogotowiu, galery, już okręty wielkie

Same prawie wzywały, i morze głębokie

Króla w drogę, i żagle podnosić szerokie

Radziły ciche wiatry. Niechciał się też bawić

Dłużej król, aby się tem co prędzej mógł stawić

W swem ojczystem królestwie, poddane tęskliwe

Ucieszyć przyjachaniem swojem, wtem życzliwe

Sobie Sarmaty żegnał, co go prowadzili.

Ci, jako z odjachania jego smętni byli,

Kto to wymówić może? chociaż na czas mały.

Taka miłość ku panu, i tak umysł stały,

I serce nieodmienne, i chęć wielka k’niemu.